piątek, 24 lutego 2012

Dejavu na tle reklam


Dejavu to takie idiotyczne uczucie, że ktoś puszcza nam w głowie fragment filmu, który już wcześniej widzieliśmy. Przez moment lecą przed oczyma obrazki a w uszach dźwięki, jakie już raz leciały. Zależnie od stopnia wrodzonej wrażliwości, albo stajemy z rozdziawem uśmiechu, albo w bojaźni i drżeniu.
Literatura, sztuka i medycyna nie są zgodne, jak działa i skąd się to cholerstwo bierze. Henry Bergson na przykład sądził, że poza figlami naszego mózgu, być może jest to dowód, że do rzeczywistości mamy dostęp nie tylko za pośrednictwem zmysłów. Morfeusz uważa, że to po prostu błąd w Matrixie, kiedy komputer centralny nie wyrabia z kotem na zakrętach. Specjaliści natomiast sądzą, że takie migające obrazki wspomnień mogą świadczyć o nadciągającym ataku padaczki. Jakkolwiek z tym dejavu jest (bardziej paramnezja czy może raczej prekognicja?), zjawisko to robi piorunujące wrażenie. Czy mogą go doznawać całe społeczności?
Wydawałoby się, że Ruciane-Nidę z Konstancinem-Jeziorną (poza posiadaniem myślnika w nazwie) nie łączy nic, bądź prawie nic. Jeżeli jednak jedni zajrzą drugim we wspomnienia, to może się okazać, że doznają rozdziawu z drżączką bojaźni jednocześnie.

Pamiętacie, jak Naczelna zakładała Obserwatora? A jego papierowego klona? A jak kocha syna? A po co to, a na co i dlaczego? Jest 04 marca 2006r. (za tydzień minie 6 lat!), gdy Anka pisze:
„Pod koniec maja zaczynamy wydawać Obserwatora w sieci. Innymi słowy startujemy z czymś w rodzaju portalu internetowego. Oczywiście wszelkie namiary na nas podamy niezwłocznie. Sami tylko musimy je poznać. Gazeta "papierowa" pokaże się najprawdopodobniej po wakacjach. Piszę "najprawdopodobniej", bo niestety wszystko zależy od kasy, a tej jakoś nikt na ulicy nie rozdaje. Wiem - zarzucicie nam pewnie, że chcemy się wstrzelić w wybory samorządowe... No cóż - pieniądz nie śmierdzi, ale prawda jest nieco inna - odchowałam syna (ma już 18 miesięcy) i mogę zająć się zawodem, a nie pieluchami, kaszkami i kupami. Oczywiście Wojtek będzie z nami tworzył gazetę, bo tak to już u nas jest... Mój syn bierze czynny udział we wszystkim. W pisaniu też. Dziecinniejemy, innym słowem.
Po co w ogóle łapiemy się za coś, co jest imprezą dość ryzykowną? No cóż – przede wszystkim to fajna zabawa. Poza tym - mieszkamy w Konstancinie (przynajmniej 2/3 redakcji, nie licząc Wojtka) i też mamy wielu rzeczy serdecznie dość. Władza ma to do siebie, że jeśeli nie patrzy się jej na ręce, to się degeneruje. (…)
Jacy będziemy? Pewnie tacy jak do tej pory - "balansujący na granicy złego smaku, ale mający to coś". A co do popierania jednej opcji... Mowię to szczerze i z pełną odpowiedzialnością - chciałabym, żeby Konstancin miał takiego burmistrza, jak poprzedni "wice". Chciałabym, bo tu mieszkam i jestem cholerną egoistką. (…)”
A teraz przeczytajcie tekst raz jeszcze, jednak tym razem myśląc o Niej i nie Konstancinie, a swoim mieście. Dziwnie, prawda? Też mam wrażenie, że gdzieś to już widziałam. A opinie o Obserwatorze?
25 stycznia 2006r. ktoś o nicku Pstanek napisze Wam tak:
„Ale jak sobie wspomnę numer Obserwatora sprzed wyborów... musicie przyznać, ze tamta gazeta również miała niewiele wspólnego z prasą obiektywną i niezależną.”
Obiektywizm?! Wielka rzecz… Na takie dictum Anka ma (16 luty 2006r.) własną odpowiedź:
„Wszystkich, którzy chcą nas czytać - a także tych, którzy zechcą się u nas ogłaszać - zapraszamy! Obiektywizm wprawdzie nie istnieje, ale zabawa jest przednia! A aferki zawsze się znajdą... O to akurat martwić się nie musimy... :)”
Podać na łopatce, że przed obiektywizmem wpierw jest zabawa i aferki, czy samo wynika?
W marcu 2006r. Konstancin żył tematem „Zmiana stref uzdrowiska”. Dyskusja na forum rozpoczęła się w dniu 07.03.2006r. 9-go marca, na dwie minuty przed północą, włączyła się Anka. Oto biling tylko tej jednej sprawy:
Data :09.03.2006 - 23.58
Data: 10.03.2006 - 00:01:51
Data: 10.03.2006 - 10:09:06
Data: 10.03.2006 - 11:28:54
Data: 10.03.2006 - 15:51:07
Data: 10.03.2006 - 15:57:40
Data: 10.03.2006 - 16:17:23
Data: 10.03.2006 - 16:31:06
Data: 10.03.2006 - 20:25:56
Data: 10.03.2006 - 20:28:39
Data: 14.03.2006 - 11:23:52
Data: 14.03.2006 - 13:23:39
Data: 14.03.2006 - 13:47:17
Data: 14.03.2006 - 17:03:39
Data: 15.03.2006 - 13:59:16
Data: 15.03.2006 - 15:37:03
Data: 15.03.2006 - 15:48:19
Data: 15.03.2006 - 15:50:33
Data: 15.03.2006 - 23:28:33
Data: 16.03.2006 - 13:44:21
Data: 16.03.2006 - 15:14:42
Data: 16.03.2006 - 15:28:25
Data: 16.03.2006 - 16:42:27
Data: 16.03.2006 - 16:51:31
Data: 16.03.2006 - 16:57:44
Data: 16.03.2006 - 17:56:30
Data: 16.03.2006 - 17:59:45
Data: 16.03.2006 - 22:41:40
Data: 17.03.2006 - 09:52:37
Wpisy posiadają oczywiście również poprawienia, które Naczelna stosują do dziś. Nie ma natomiast żadnych wpisów pomiędzy 11, a 13 marca. Nie, nie – wcale nie chcę wiedzieć co i gdzie robiła. Ciekawi mnie, ile by ich było, bo wyszło 29! Jak widać temat rajcował ją niezmiernie i o każdej porze dnia bębniła po klawiszach. Coś się zmieniło? Jest nawet ten specyficzny język dziennikarza. Język rozdwojony na końcówce, aby przy wysuwaniu lepiej wychwytywać unoszące się w konstancińskim powietrzu drobinki aferek. Od czego są dobrze poinformowani dziennikarze, i ich tajemnicze źródła, które od razu potrafią rozszyfrować całe to cuchnące bagno?
„Pytek, zgadzam się z Tobą w 100% - sprawa cuchnie i to na odległość.  Przyznam, że rozmawiałam o Konstancinie z kilkoma osobami, które coś o tym bagnie wiedzę. Opinie były podobne - działają tu grupy interesów, którym cholernie na rękę jest zmiana zasięgu stref.”
Konstancin chyba też ma jakiegoś gamonia – rzecznika, bo:
„A tak w ogóle - czy nasz ukochany burmistrz wchodzi do sieci? Może w końcu zabrałby głos sam, a nie przez pośredników?”
Jest również w pełni już ukształtowany warsztat pracy. Pamiętacie fruwającą folię pod płotem, bo Zuk się nie wywiązał? A pamiętacie walające się ulotki burmistrza? A pozostawione na jezdni znaki drogowe? Kiedy Konstancin zastanawia się nad propozycjami rozwiązania problemów z zanieczyszczeniem środowiska, ichnia wówczas, a dziś nasza niezależna dziennikarka zaciera ręce:
„Jak tylko zejdzie śnieg, zaczaję się i sprytnie natrzaskam zdjęć. takich z dreszczykiem w stylu - prezerwatywa w puszce od piwa wbitej w rozwaloną lodówkę koło potrzaskanej latarni z dziurą w płocie Tabity w tle. Nie ma sprawy. Do tego śliczne dojście nad Jeziorkę...”(Tabita – dom starców, Jeziorka – rzeczka w Konstancinie)
Obok tego wszystkiego toczy się normalne życie i choć Wojtuś jeszcze nie wie, że kiedyś troskliwa mama (ze względu na nędzny ruciański poziom) wybierze mu gimnazjum w Mikołajkach, to na razie pójdzie do przedszkola. Dziennikarka bada grunt.
„Niestety - nic nie wiem o konstanińskich szkołach. Za czasów podstwówki (czyli tak ze 25 lat temu) w ogóle nie miałam pojęcia, że Konstancin istnieje... Mam inne pytanie - czy wiecie coś o poziomie przedszkoli? Mam małego synka i za rok bedę musiała gdzieś go posłać. Słyszałam sporo dobrego o tym na Wareckiej, ale z drugiej strony bliżej mam do dawnego USC. Wiecie coś na ten temat?”
Nie tylko troskę o poziom edukacji zawdzięczamy Konstancinowi. Być może również i hasło, bo okazuje się, że ktoś wydawał tam gazetę PUNKT z podtytułem… „Nas nie można kupić”
Anek Krysińskich jest w na forum Konstancina stosunkowo niewiele. Lecz gdyby tak sobie posiedzieć i pogmerać? Jakiego słowa – klucza używa nasza Naczelana? „Horror”, czy raczej „skandal”? Jakie słowo będzie odciskiem linii papilarnych jej mózgu? Raz Ona sama pisze (07.03.2006r.) w sposób dość znajomy:
„Spróbuj się z nim skontaktować. Warto - to naprawdę ekspert, a poza tym człowiek szalenie sympatyczny.”
Hmm… Czyżby? Wyszukiwarka „pomaga” znaleźć w archiwum prawie 50 trafień. Słowa „szalenie” używa się w Konstancinie szalenie często i robią to osoby z najprzeróżniejszymi pseudonimami. Pamiętając, że „młody” wydał, iż My sama jedna potrafi obsługiwać ponad dwadzieścia nicków, nie będzie łatwo.   Najczęściej jednak robi to jako - i tu się większość chyba uśmiechnie - niejaki Anonim. Spróbujmy więc tego Anonima – prawie 800! A niech cię jasna – toż to szukać Anki w stogu siana! No to tak w przybliżeniu czasowym: 12-sta próba i jest! To nie linie papilarne jej mózgu, ale jakby całe zdjęcie!
Konstancińskie, czy Ruciańskie to dejavu? Rozdziaw uśmiechu, czy raczej zimny dreszcz? Nie przyjechała tu ewoluować, bo przybyła już w pełni ukształtowana. Konstancin był tylko przedszkolem, szkółką niedzielną, co najwyżej poligonem. To się już nie zmieni.
Gdy dziś wszyscy deliberują – iść, czy zostać w domu, mnie ciekawi dalszy los Obsrywatora. Co to będzie? Jak się je ten chlebuś i jak się go piecze, nasza przyszła Naczelna wcale nie tai. Już sześć lat temu w Konstancinie wszystko było jasne, czego p. Opalach albo nie zrozumiał, albo nie został zrozumiany:
Chodzą takie jakieś słuchy, że Naczelnej nie stać na gazetę, a mimo to ją wydaje. Będzie gazeta po wygranym referendum? Będą reklamy? Będzie dejavu?
Byle tylko Obserwator przetrwał. Byle zdołał się wygrzebać z kłopotów i zrzucić z siebie te biedronki, które oblazły go jak muchy.
 

środa, 22 lutego 2012

Piard w katedrze


Popełniać gafy jest rzeczą ludzką i wiedzą o tym wszyscy. Doskonale wiedzą o tym głowy państw, bo ich gafy urastają do rangi symbolu. Taki np. prezydent Obama prawdopodobnie nie wiedział, co to za muzyczkę puścili z patefonu i chciał spełnić toaścik za zdrówko gospodyni wieczoru – królowej Elżbiety II. Ta jednak kompletnie zignorowała fakt, że najpotężniejszy człowiek świata macha do niej kieliszkiem. Cóż, właśnie grano hymn dumnych Brytyjczyków…
Mistrzami faux pas są oczywiście dzieci, które zawsze wygadają, o czym rozmawiają rodzice i co tatuś (pozdrawiam, bo tu bywa) powiedział do mamusi o babci. Bachory są niedyskretne, niemądrze prawdomówne i raczej wcześniej, niż późnij wyklepią co myślą lub usłyszą. Dla określenia tych „kłopotliwych dzieci” użyto nawet  miana ukutego przez Paula Gavarniego, słynnego „Les enfants terribles”.
Faux pas przydarza się również dziennikarzom, a sprawozdawcy sportowi, spikerzy i prezenterki są rozległym i wciąż rosnącym zagonem kapusty. Najczęściej gafa jest przejęzyczeniem, wynikiem napięcia i samego tego, że jest się „na wizji”. Czujne oko kamery wychwyci wszystko, a internet utrwali i przekaże w świat.
Najgorzej jest z dziennikarstwem politycznie zaangażowanym, gdy beznamiętny obserwator daje się wciągnąć w ten wir, którego sam staje się z czasem głównym kołem zamachowym. Utrzymanie wytężonego umysłu i napiętych do granic wytrzymałości mięśni to nie lada wysiłek. Nikt, choćby był zdrowy jak koń, na dłuższą metę tego nie wytrzyma. W chwili, gdy gonitwa wychodzi na ostatnią prostą, niespodziewanie może przydarzyć się kryzys. Niedotlenienie spowodowane zadyszką wywołać może nagłe i mimowolne zwiotczenie mięśni. Pomimo zaciśniętych pośladków, chłodny i zdystansowany obserwator może wtedy nie utrzymać i mimowolnie popuścić.
Atak miał miejsce w poniedziałkowy wieczór. Po pracowitym tygodniu przyszła wprawdzie pora weekendowego wytchnienia, po którym znów jednak trzeba się było zaprząc do kieratu. Jak wyglądała odprawa u Naczelnej – nie wiadomo ale mogło być np. tak:
- Program na ostatni tydzień jest taki – wyciągnąć ludzi z domu na referendum. Ja piszę o podwyżkach za ciepło, ty szukasz zdjęć do listów Czytelnika, a on niech pisze komentarze. Więc wszystkie ręce na pokład, wszyscy do wioseł i wszyscy do modłów. Panie Leszku Marku, witam na pokładzie! Nic nas nie łączy, bo wszystko nas dzieli. Nawet teraz robi mi się niedobrze, gdy na Pana patrzę… To nic. Najważniejsze, że płyniemy razem. Coś mam Panu napisać, czy sam Pan urodził?    
Czy tak było, to nie wiadomo, ale wiadomo za to, że Musculus sphincter ani internus  puścił o godz. 21.38. O tej właśnie godzinie Naczelna nadusiła „enter” i Leszek Marek Gryciuk oświadczył na Obsrywatorze, że Zbigniew Janusz Opalach, skoro został wybrany w demokratycznych wyborach, to powinien mieć czas na realizowanie swojego programu i obietnic składanych publicznie dzięki którym wygrał wybory”. Wprawdzie jeszcze w drugim zdaniu mówi, że należy dać mu szansę na przedstawienie wizji i koncepcji, lecz reszta akapitu poświęcona jest już gminie, mieszkańcom i problemom. Te problemy ciągną się przez resztę akapitów, jednak fakt poszedł w świat – zwieracz wewnętrzny zawiódł, co natychmiast podchwycili czytelnicy. Naczelna nie wyłapała: Leszek Marek błogosławi Zbigniewowi Januszowi!
O której zawiódł Musculus sphincter ani externus nie wiadomo, lecz dwie godziny później oświadczeniu Leszka Marka amputowano dowód jego szacunku dla wyborczego zegara i demokracji. Pozostali za to „obaj panowie”, którzy nie dorośli do swoich funkcji, uchowały się także porażka i skraj bankructwa. Przetrwały również ludzkie nadzieje i marzenia, przetrwała mała ojczyzna i jej były gospodarz. Oprócz pierwszego akapitu przetrwało wszystko z apelu o pójście na referendum. Zachował się nawet ten osobliwy styl pisarski, wskazujący (być może), że to jednak nie Naczelna chwyciła za pióro. Jej specjalnością są wyrafinowane błędy logiczne (albo wprost – głupoty), jednak błędów stylistycznych My raczej nie popełnia.
Szlag trafił też ambitny tytuł. Choć dziś tekst jako „wpisany przez naczelna” ozdabia proste i żołnierskie „Gryciuk mówi” (całkiem jak jakiś Czesław śpiewa), to wcześniej był on po łacinie i od razu z tłumaczeniem dla niezorientowanych. Był też wpisany przez bliżej nieznanego i chyba nowy nabytek w stajni Obserwatora – redaktora kryjącego się pod skrótem LMG. Szlag trafił również kilka komentarzy, ale te zawsze jednak da się jakoś odpracować.  
            Faux pas może przydarzyć się każdemu i w najmniej odpowiednim momencie. Ot, choćby w katedrze, kiedy w trakcie skupionego nabożeństwa komuś wyrwie się nagle z tyłka warknięcie na puzonie. Bywa. Co wtedy robić, gdy ktoś w naszej ławce gapi się na nas ze zmarszczonym czołem? Trzeba uśmiechnąć się tylko niewinnie, zatrzepotać rzęsami i odpowiedzieć:
Ależ Pani Aniu. Cały? Może Obsrywator to nie katedra ale ma Pani świetną akustykę i donośny puzon. Nawet tę ramkę słychać.

sobota, 18 lutego 2012

Plotka

No dobrze. Pod naporem listów i plotek ugięła się Naczelna, to i mnie też chyba wolno.
Tak więc pod naporem listów ten jeden raz złamię zasadę (bo brak zasad też jest zasadą), żeby sprawy oczywiste nazwać po imieniu. Anonimowi (w skrócie – A.) sami sobie odpowiedzą, czy to do nich, czy nie.
Czy ja się opowiadam?
To plotka. To, co tu sobie piszę (wyprawiam, zauważa pewien A.), wypisuję dla własnej satysfakcji, a części spośród Was ku uciesze i może komuś ku nauce? Żadnych politycznych obstalunków w tym nie ma, lecz jeśli jakiś A. je dostrzega, to jego prawo. Każdy ma swój rozum i niech się nim sam kieruje. Cała deklaracja ideowa zawarta jest w pierwszym wpisie (Paszkwil) i blog ma tylko jedną Bohaterkę. Bohaterka z kolei ma swoich ulubionych bohaterów i nie sposób nie odnosić się do nich, skoro ona sama o nich pisze. Pan O. i pan G. pojawiają się, bo jak mieliby się nie pojawić? Mojej ulubienicy tylko za samo użycie w wywiadzie z urzędnikiem familiarnie poufałego „Zbyszku” należy się Pulitzer i nagroda Kisiela. A za napisanie, że jego poprzednik przyprawia ją o mdłości – kisiel, flaszka i dożywotnie prawo jazdy, lecz już bez Pulitzera. O tym jednak, czy szklanka jest do połowy pełna (że się opowiadam), czy pusta (że się nie opowiadam) decyduje sam patrzący, a nie szklanka.
Czy cenzuruję?
Nie. To też plotka. Nikt tu niczego nie cenzuruje i co A. napisał(a), to samo się temu A. opublikowało. Dwa razy się nie opublikowało, bo trafiło do spamu (A. o jakimś liczniku  i Mohelowi). Jedno kliknięcie zaprzyjaźnionej ręki i posty (podobno) już są.
Jeśli ktoś Was cenzuruje, to sami się ewentualnie cenzurujecie.
Z drugiej strony, jeśli sami nie będziecie się cenzurować, to ten „poziom komentarzy” Wam spadnie. Wtedy będzie tak, jak chcą ci, którzy chcą wykazać, że go wcale tu nie ma, bo nigdy nie było. Proste? No to jeszcze prościej – ignorować. Plum-plum nie będzie i nikt „nie popłynie”.
Czy komentuję?
Oczywiście – plotka. Proszę wybaczyć, ale umówiłam się sama ze sobą, że nie komentuję, nie odpowiadam na maile, nie odbieram telefonów i nie otwieram nieznajomym. Tak jest mi lepiej. Dopiero dzisiaj skomentuję: panowie O. i G. interesują mnie wyłącznie w kontekście zainteresowania nimi My/Naczelnej. Pani na J. też interesuje mnie tylko w kontekście My/Naczelnej. Bo mnie interesuje nie osoba – Anka Grzybowska, tylko Jej fenomen i społeczny kontekst. Ona to dla mnie to kuriozum, ale oczu nie można przecież zamykać, bo jest i oddziałuje na społeczną świadomość. To oddziaływanie oceniam bardzo negatywnie i uważam, że wprawdzie nie ona stworzyła demony, bo one zawsze były, ale ktoś pierwszy raz dał im mikrofon i pozwolił mówić. To była właśnie ona, a właściwie Jej gazeta. Dzielenie się uwagami o wydzielaniu przez kogoś zapachu uważam za… Już Ty się domyślasz, Autorze, za co ja to Twoje ewidentne chamstwo uważam.
Nie interesują mnie także osoby na G., V., K., Ł. i całą resztę długiego alfabetu. Nie interesują mnie ich grzeszki, wpadki, przechwałki, powiązania i wyczyny ich dzieci. Ale piszcie sobie, piszcie. Nie krępujcie się, tylko najpierw zastanówcie, czy aby nie stajecie się tacy, jak ci, na których tym pisaniem bierzecie odwet.
Czy ją uczyłam?
A skąd?! Aż taka stara nie jestem. Sprawę znam, mogłabym i nawet bardzo chętnie ale najpierw Ona musiałaby napisać jakąś bzdurę na swojej stronie. A tak – to tylko plotka…
Kiedy?
Nie mam pojęcia. Myślę, że na kilka dni przed opublikowaniem peanu na temat obsługi w Biedronce. List pochwalny do kierownictwa Jeronimo Martins nie mógł wziąć się bez powodu, bo ludzie szybciej napiszą skargę i donos, niż pochwałę. Przecież oni nawet nie wiedzą, gdzie jest ta Nida. Załóżmy jednak, że miała „niepohamowany atak dobroci” i ekspedientki ujęły ją tym swoim szalenie miłym witaniem i obsłużeniem. Czym (albo może na czym?) ujęli Ją ci szalenie komunikatywni i zawsze pomocni Pracownicy? Nawet najbardziej komunikatywny i zawsze pomocny biedronkowy ochroniarz nie doczeka się pochwały od przełożonego, a co dopiero własnej porcji dytyrambów od gazety? Film podobno jest, a skoro podobno, to plotka.
Inne kiedy?
A to akurat wiadomo. 28 grudnia ubiegłego roku. Na rok, 300 zł. i koszty. Być może, że powtórny egzamin, a skoro „być może”, to pewnie plotka.
Kto to powiesił na tablicy w Wejsunach?
A. twierdzi, że pierwsze pochodzi z 25.11.2011r, a drugie z 19.12.2011r.
Nie mam pojęcia, kto ma klucz do wiejskiej tablicy ogłoszeń. Trzeba pytać sołtysa. Że Ona, to na pewno plotka. Gdyby Ona, to obok nie byłoby tego drugiego blogu. Gdyby z kolei On, to nie byłoby tam Jej gazety. Ktokolwiek tego nie wieszał, to powiesił to ktoś, komu podobają się porównania  osób, których nie lubi, do Hitlera. Mnie się nie podobają (Jej się podobają (i jak tu się nie opowiadać?!)), dlatego dobrze, że mój „Obsrajtuch” tam nie wisi.
Konstancin?
Porównanie do Rucianego trafne, ale i dość oczywiste. Źródło potwierdza to, co jest na forum – po wyborach nie było już zapotrzebowania na tego rodzaju propagandę i sponsoring się skończył, a wraz z nim Obserwator.
Tego drugiego nie wiem. Wiem natomiast co innego, ale poproszono mnie (tak, tak…) o dyskrecję. Mogę tylko tyle, że wspólny biznes zakończył się wpisaniem partnerki do rejestru dłużników. Wszystko spłaciła sama i dziś nie chce Jej oglądać, ani nawet o Niej słyszeć. Reszta może być plotką.
Choroba?
Ja tę plotkę znam w innej wersji. To było coś z barkiem, lecz Naczelnej odwaliło i już w karetce nie mogli dać sobie z nią rady. W szpitalu nie można było dać jej zastrzyku, bo darła się, wyzywała i tarzała po podłodze. Dostała skierowanie i pojechała… do domu. A kto ją tam odwiózł? Kto się zaopiekował? No i tu się nasze plotki zgadzają – dobra przyjaciółka to skarb. Tylko żeby to referendum się im udało…
Grzyb?

Chyba raczej pajęczyna. Albo raczej i Grzyb i pajęczyna

Za zdjęcia dziękuję ich A. autorom.

sobota, 11 lutego 2012

Wspomóżcie Obserwatora

Dziś będzie wykład szalenie uczony.
Nasz narodowy panteon do najbogatszych nie należy. Ławeczka jest króciutka, miejsca niewiele i zmieści się na niej ledwie garstka wielkich wodzów, kilku mężów stanu, jeden wieszcz i ktoś jeszcze? Spośród myślicieli, jeżeli nie na ławce, to przynajmniej na zydelku, przysiadłby sobie pewnie niejaki Stanisław Brzozowski (za chwilę), a ze współczesnych bez wątpienia Lech Wałęsa. Legendarny przywódca, współtwórca wolnej Polski i pierwszy jej  prezydent. Mąż stanu, który do swej legendy dodał pomysł rozdawania majątku po 100 milionów na łeb. Drugi, równie świetny koncept, to słynne obcinanie (chyba komunistom) emerytur o 100 procent. Ileż to było śmiechu, ile drwin, kpin i szyderstwa z, bądź co bądź, prostego człowieka. Że niby taki prezydent, a nie zna się na procentach.
Do Ruciańskiego panteonu wejdzie niewątpliwie nasza pani doktor, a anegdoty będą się kiedyś sypać, jak pióra po wyprowadzce. Do antologii facecji o Naczelnej wejdzie i ta o procentach. Nie, nie – wcale nie tych „procentach”, które stały się już legendą. Moim zdaniem najlepsza, bo aż 180-procentowa!, siedzi w pierwszym pytaniu wywiadu, jaki konstancińsko-jeziorna (podobno) radna przeprowadziła kiedyś z p. Opalachem. Było to w czasach, gdy burmistrz był jeszcze dla niej „Zbyszku”, a nie „Pan kłamie, Panie Burmistrzu!” i kiedy zupełnie otwartym tekstem przyznała, że będzie miał z Nią pod górkę
„Zbyszku – tematem, który zdominował początek Twojej kadencji jest sprawa budżetu gminy. Wywołuje to sporo emocji. Opozycja twierdzi, że prowizorium budżetowe, które wywróciłeś o 180 procent było bardzo dobre(…)” – rąbnęła nasza Fallaci i jeszcze nim Zbyszku zdążył cokolwiek odpowiedzieć, notowania na giełdach od Seatle po Hongkong wybiły sobie zęby o parkiet.
Wyobraźmy to sobie.
- Co tam się k* wyprawia w tych waszych Rucianych?! – ryczał przez telefon szef Banku Światowego na naszego Belkę – 180 procent od 30 mln zł, to ile to teraz będzie?!
- No…, to zależy… – odpowiadał niepewnie prezes banku narodowego – Budżet mają teraz na 54 miliony. To prawdziwy cud gospodarczy. Albo… Albo minus 6…? – dodał z wahaniem.
No właśnie – ile to będzie tych marne 180% od dochodów? W którą stronę przesuwała Ori(Anka) wynik na swoim logarytmicznym suwaku – manko, czy superata? No dobra, nie ma co się wyzłośliwiać. Każdemu, nawet najlepszej radnej, gdy długo nie używa swojego mandatu, może się, za przeproszeniem, popierniczyć w procentach. Mógł prezydent środkowoeuropejskiego państwa i laureat pokojowej nagrody Nobla, to i Naczelna niezależnej gazety też może. Ostatecznie, gdy była tą radną, wcale nie musiała przysypiać na posiedzeniach komisji ekonomicznej. Lecz wciąż pozostaje wątpliwość, o co mogło Jej chodzić z tym wywracaniem prowizorium? Może o stopnie? Spróbujmy więc odczytać pytanie Naczelnej poprzez skorygowanie niefortunnego słówka:
„Zbyszku – tematem, który zdominował początek Twojej kadencji jest sprawa budżetu gminy. Wywołuje to sporo emocji. Opozycja twierdzi, że prowizorium budżetowe, które wywróciłeś o 180 stopni było bardzo dobre”- zapytała fachowo nasza Sapieha i jeszcze nim Opalach zdążył cokolwiek odpowiedzieć, w Biedronce zamigotały niewyraźnie ceny orzeszków i fistaszków.
- Co tam się k* wyprawia w tych waszych Rucianych?! – darł się w słuchawkę szef Banku Światowego – Budżet wywrócony o 180 stopni? Co to znaczy?!
- A skąd ja, ku-ku-ku*, mam wiedzieć?! –  ryknął z kolei prezes Belka, który słów na „ku” używa wyłącznie w odniesieniu do budżetu. – Ja przez tego O-o-o-obserwatora zacznę się jo-jo-jąkać!
Ciekawe. Wywrócić o 180 stopni, czyli „w drugą stronę”, jest w wypadku budżetu sprawą równie zawiłą, jak o 180 procent. Tylko Naczelna mogłaby wyjawić, jakie ma pojęcie o stopniach i procentach i o co Jej wtedy chodziło?  Może jeszcze pamięta?
No właśnie. Ja też nie przypomniałabym sobie, gdyby nie… Stanisław Brzozowski. Ten wielce oryginalny myśliciel łączył w sobie skrajności w sposób typowy dla Polaków. Wyznawał np. materializm niejakiego Marksa i jednocześnie cenił naukę kościoła. Ot, taki oryginał jak Nasza naczelna, której genetyczna ochlokracja nie przeszkadza wypisywać andronów o demokracji i dobrych obyczajach. Z tą jednak różnicą, że Brzozowski był konsekwentny, co znaczy, że wpierw myślał, a pisał dopiero potem.
„zwolennik filozofii pracy w epoce rozwijającego się kapitalizmu dążył do przemiany tożsamości polskiej i umiejscowienia jej w nowoczesnym europejskim kontekście.” – uznał parlament, a my wyjaśnijmy sobie, że chodziło o spółdzielczość. Tak jest, Stanisław Brzozowski jest duchowym ojcem polskiej spółdzielczości. Dziś to banał, lecz w tamtych czasach myśl szalenie nowatorska. Jeśli Franciszek Stefczyk pokazał chłopom użyteczność kas spółdzielczych w praktyce, to Brzozowski wykazał ją w teorii.
Dążenie do „przemiany tożsamości polskiej” oznacza chęć nakłonienia Polaków do wspólnych działań. Tym razem jednak nie w powstaniu, karczmie czy procesji na Boże Ciało, ale w życiu codziennym. Wyobrażał sobie Brzozowski, że polskie wady narodowe, w tym: skłonność do nieróbstwa, dewocji i anarchii, przełamać może np. wspólna walka o byt, co z kolei podniesie obywatelską świadomość naszych przodków. Czy mu się udało tych przodków uczłowieczyć, to wolę nie pisać, bo gdyby się udało (i nie byłoby Obsrywatora), to nie miałabym o czym pisać…
Dość powiedzieć, że idea polskiej spółdzielczości pochodzi od Stanisława Brzozowskiego, który sądził że zakładanie spółdzielni poprawi ludziom byt, może da pracę, a na pewno nadzieję. Bo czym jest spółdzielnia, pytał nasz kościelny materialista, jeśli nie wspólnym rozwiązywaniem podstawowych problemów? O tej spółdzielczości będą mówić później (w Batorym tego uczą!) Edward Abramowski i Stefan Żeromski, a z ich utopijnych wizji z początków ubiegłego wieku pozostanie do dziś tylko tyle – spółdzielnia służy do wspólnego ponoszenia ciężarów, bo tak jest jej członkom łatwiej przeżyć. Komu to niejasne, przynieść trzeba na tacy:  spółdzielnia nie jest firmą nastawioną na zyski.  Nie jest fabryką, bankiem, ani grupą kapitałową. Po prostu – spółdzielnia nie służy do zarabiania pieniędzy!
Do czego więc służy, zapytać może nieprzekupny Obserwator, gdyby takie pytanko w ogóle przyszło Jej do głowy. Spróbuję to wyjaśnić możliwie prosto i powoli: wyobraź więc sobie Kochana Obserwatorze np., że ludzie nie mają gdzie mieszkać i nikogo z nich nie stać na postawienie sobie własnej chałupy. Umawiają się wtedy, że jak zbiorą swoje wszystkie pieniądze, to będzie można wybudować blok, w którym zamieszkają wszyscy umówieni. Ciężar finansowy podzielą więc wspólnie. Wyobraź sobie teraz, że wszystkim im przydałaby się ciepła woda w kranie i kaloryferze, ale nikt z nich nie wybuduje własnej kotłowni. Umawiają się więc, że wybudują ją razem, a koszt podzielą na członków swojej wspólnoty. Podobnie będzie ze śmieciami, kibelkiem, trawnikiem, oświetleniem, czy utrzymaniem biura i konserwatorów. Nawet kosztami naprawy dachu i instalacją domofonów wspólnie trzeba się podzielić, a podkreślenia są po to, żeby naprowadzić „Myśl wolniejszą od palców” na skojarzenie słów „wspólnie” i „podzielić” i trudne słowo „spółdzielnia”.
Po co Naczelną naprowadzać tak pod rączkę na to słowo? Zdarzyło się Jej niedawno napisać tekścik krótki, acz treściwy, pod wymownym tytułem „Jak się nie dać kiwać spółdzielniom mieszkaniowym”. Naczelna przeczytali odpowiednie przepisy i wyszło im, że spółdzielnia się nie wywiązuje. Przeto Naczelna leją wodę przez paragrafy rozporządzenia i radzą, żeby bronić swej nadwyżki przed pazernością spółdzielni, za pomocą menzurki i termometru. Na koniec Naczelna napisali „Nie dajcie się kiwać spółdzielniom.”, czym wzywa swoje „społeczeństwo obywatelskie” do „obywatelskiego nieposłuszeństwa”.      
W innym tekście My prosi wszystkie ofiary borykania się z dopłatami za ogrzewanie (w nawiasie Ori(Anka) pisze „m. in. spółdzielnia NOWA”, czyli która jeszcze?) i zapewnia anonimowość. Po co? Pomysły Obsrywator miewał już różne. Może znów pragnie pomagać skrzywdzonym przez los, a teraz atakiem jej dobroci trafiło w spółdzielnie? Może to tylko przygrywka przed szalenie ważnym artykułem wiodącym do kolebki z jej ukochanym dzieckiem – referendum? A może z braku apolitycznego, niezależnego i szalenie kompetentnego kandydata, sama stanie na czele własnego ruchu społecznego, który wyniesie Ją na szczyt? Ochlokratka burmistrzem? – Nie, nie, nie… Wyznała już, że nie czuje samorządu, męczy ją praca urzędnika, a poza tym ma przecież własną firmę. Zresztą nie żartujmy sobie z kalectwa, bo rzecz wydaje się być (jak to ona lubi napisać) prosta, jak konstrukcja cepa – Obsrywator strzela do wszystkiego, co choćby tylko kojarzy się z Opalachem. Powoła Noska? – sru sraką po nosku! Dotknie teczki? – sru po teczce! Spojrzy na beczkowóz? – sru po kabinie. Może czas na spółdzielnie? Być może, lecz czy nie byłaby to nazbyt wyrafinowana gierka naszego socjologa? 

Po co to wszystko? Po co tu ten Brzozowski i Stefczyk? Na co tu Abramowski i Żeromski?    A trzeba to było koniecznie wyciągać nikomu (poza Żeromskim) nieznanych ludzi, żeby wyrazić tak prostą treść? No właśnie trzeba było. Wcale nie chodzi o to, że o przepisach,  rozporządzeniach i warunkach technicznych Obsrywator ma takie samo pojęcie, jak o 180 procentach i stopniach gminnego budżetu. Nie chodzi o to, że My bladego nawet pojęcia nie ma, czym jest spółdzielnia i do czego służy. Nie chodzi nawet o to, o co chodzi zazwyczaj, czyli że mit samozgłaszającej się kandydatki do ruciańskiego panteonu przerósł jego Twórczynię.
XXI-wieczna działalność Obserwatora zadaje kłam iluzjom i nadziejom paru pięknoduchów z końca XIX i początków XX wieku. Niektórym nadętym naiwniakom wydawało się wtedy, że wraz z postępem techniki, nauki i edukacji, da się wychować nowe społeczeństwo. Nowe pokolenia Polaków będą otwarte na bliźniego, życzliwe wobec bliźniego i dobre dla bliźniego. W ten sposób osiągniemy ten „nowoczesny europejski kontekst”, za który w setną rocznicę jego śmierci pochwalił Brzozowskiego nasz parlament. Bo czyż nie jest ta jego naiwna „spółdzielczość” czymś, co dziś nazywamy solidaryzmem społecznym? Umową, że razem jest łatwiej i dlatego trzeba szukać tego, co nas łączy nie dzieli.  Może ci lepsi Polacy, jako idealistyczna mrzonka, kiedyś wreszcie się urodzą, lecz jeszcze nie teraz. I nie w tym mieście. 
Bo w tym mieście pewna niezbyt mądra pani powie niezadowolonym spółdzielcom, jak wykręcić się sianem i nie płacić za niewystarczająco ciepłą wodę i ogrzewanie. Ostatecznie, jeśli nie zapłacą, to ich zadłużenie będą musieli pokryć ich solidarniejsi społecznie sąsiedzi. 
Ten szalenie uczony wykład wymagał, do wyłożenia rzeczy siermiężnie prostych, podpórki z nazwisk paru nikomu nieznanych osób. Lecz one istniały naprawdę. Żył i pisał idealista Abramowski. Pisał i żył naiwniak Żeromski. Działał także Stefczyk ze swoimi kasami. Jeżeli po Zofii Halbersztadowej nie ma nigdzie śladu, to po Stanisławie Brzozowskim zostały książki.  Jego Pamiętnik można nawet kupić w internetowym antykwariacie Jacka – tajemniczego wspólnika Naczelnej, który na fejsbuku wygląda trochę lepiej, niż na filmie. Jeśli aspirujecie do miana „zalążka społeczeństwa otwartego”, które udało się stworzyć naszej Pani Redaktor,  to kupcie i wspomóżcie Obserwatora.

* - k* i ku* oznacza to, co myślicie, że oznacza i o żadne inne znaczenie nie chodziło.

poniedziałek, 6 lutego 2012

Achtung!-referendum

Ukazał się długo zapowiadany i z wypiekami oczekiwany Obserwator Nr 3 w wersji z rolki. Ukazała się również internetowa „glosa” do papieru, czyli czemu wyszło tak, jak wyszło, a tak naprawdę – jaka ze mnie zuch-dziewucha: niedosypiam i niedomagam, ale gripex pod język i do roboty! Trzeci numer pozwala wyrobić sobie już zdanie o tym, jaki mniej – więcej będzie nr 4, 5 i kolejne, aż do wielkiego finału, czyli achtung!-referendum. Spróbujmy go przeczytać i zrecenzować za pomocą tych środków artystycznego wyrazu, jakimi posługuje się My/Naczelna. Komu już zapomniało się, jakie są to środki, może je łatwo odnaleźć, ot choćby TU i ÓWDZIE. Tak więc okulary na nos, nos w gazetę i czytamy zaczynając jak Naczelna, czyli od „nareszcie”:
Nareszcie mam niekłamaną przyjemność pomiętosić egzemplarz niezależnej gazetki napisanej i wydanej przez Naczelną. Naczelna napisała ją sama, a czego sama nie napisała, to napisali jej Mateusz i Komenda Powiatowa Policji w Piszu + czytelnicy.
Po odliczeniu strony ostatniej, gdzie zgodnie z zapowiedzią sprzed roku, że będzie promować swoją gminę, Naczelna promują sieć ośrodków i hoteli (w tym Krzyże), pozostaje stron jedenaście…
Po odliczeniu jedenastej (sport + achtung!-referendum) zostaje dziesięć…
Po odliczeniu dziesiątej (sport + pruskie napitki z zakąskami) zostaje stron dziewięć…
Na stronie dziewiątej można sobie wreszcie poczytać – zamarznięci i wywiad ze strażakiem. Poza tym, Monika Uliszewska z KPP Pisz (to ta miła pani rzecznik, która „Nigdy nie komentuje "od siebie", jest bezstronna, na maile odpowiada szalenie sympatycznie.”) donosi o kolizji w Piszu i kradzieży w Orzyszu. Pani Moniko – a może by tak jeszcze coś z Białej Piskiej, co? Po odliczeniu dziewiątej zostaje stron osiem…
Na stronie ósmej jest ZUK, Prześniak i… KPP. Pani Monika chyba dosłyszała – 42-letni Jacek N. przedzwonił Gazelą w przydrożne drzewo. Przydzwonienie miało miejsce w gminie Biała Piska. Pani Moniko  - to może coś z Rucianego?! Zostało stron siedem…
Na siódmej podziwiamy „nasze talenty”. W roli naszych talentów (patrz: „glosa”) wystąpili nasza utalentowana Naczelna, która pokazali, jak pokazać mazurską zimę. Jak pokazać „Mazurską zimę w fotografiach Anki Grzybowskiej”? Trzeba wyleźć z chałupy, stanąć i pstryknąć w cztery strony świata… „Zatykamy dziurę po talencie” – wyjaśnia w „glosie” nasza Naczelna, bo „Dziewczyna, która była jego główną bohaterką nawaliła, nie mamy autoryzacji, zdjęć i mamy dziurę na pół strony.” Faktycznie, pół strony zatkane, a na pozostałej połówce? Pani Monika z KPP jest wprost nieoceniona! Tekst wprawdzie nie jest o Rucianem, tylko apelem o opiekę nad bezdomnymi, ale to dopiero połowa rolki. Przed nami stron sześć…
Na szóstej (całej) jest to, co pozostało z Warmianki – zdjęcia zrobił Mateusz, a Naczelna zapytała, co tam będzie? Opowiedziawszy, jak to Jej znajomy dzisiaj właśnie (czyli kiedy?) opowiedział Jej o Gołocie, który wypił w Warmiance soczek, odpowiada że „na jej miejscu powstanie najprawdopodobniej jeden z sieciowych fast foodów.” Który – Pizza Hut, McDonalds czy KFC? Tak jest – gazeta to nie strona, gdzie zawsze można wejść i skorygować byka, a fast food przerobić na dyskont. Dlatego trzeba poczekać do strony drugiej, żeby przeczytać, że Naczelnej chodziło o supermarket. Przed nami wielka piątka…
Na piątej jest (poza achtung!-referendum) to, co z Obserwatora czyni Obsrywatora, czyli donos, oraz to co ja tak u Niej lubię... Czytelnik (oczywiście personalia do wiadomości redakcji) pisze List czytelnika, który zaczyna tak: „W dniu 09.11.2011 r. z dwoma kolegami spotkałem się z prezesem GS Ruciane-Nida, Panem…” itd. Potem Czytelnik podaje daty, miejsca i kwoty, przywołuje treści pism, wypowiedzi, telefony itp. Na koniec Czytelnik reasumuje i mówi o zależnościach, telewizji i nagłośnieniu. Nie wie wprawdzie, czy to pomoże, ale wie jedno – „nie można udawać, że nic się nie dzieje.” Przed kim niby chronione są personalia Czytelnika, który rozwleka szczegółowo swoją sprawę na dwie trzecie strony – nie wiadomo, ale tak jest bardziej tajemniczo, a przecież to właśnie taki nimb tajemnicy urodził nam kiedyś Naczelną i do dziś ją spowija.
Nad listem Czytelnika jest Anka Grzybowska i jej artykuł z tytułem „W co Pan pogrywa, Panie Prezesie?”, a w nim meandry prezesowego pogrywania. To pogrywanie okraszone jest najprawdziwszą Naczelną:
„…to też jest jak najbardziej niejasne”,
„niejasne jest to, w jaki sposób…”,
„Nadal też kompletnie niejasne jest…”
Dodatkowo Anka Grzybowska pisze:
„Tego nikt mi nie jest w stanie wyjaśnić.”,
Ja tego nie kupuję. Po prostu nie mogę pojąć, dlaczego w taki sposób prowadzi się negocjacje handlowe.”,
Koniec wieńczy dzieło, a w nim:
„Do tej pory nie doczekaliśmy się jakichkolwiek wyjaśnień ze strony GS-u. Czekamy cierpliwie, a do sprawy będziemy wracać.”
Pani Aniu – wdzięczna jestem Pani szalenie za tę piątą stronę… Bez Opalachów i Gryciuków,    bez Stecków, Kukiełko i Jatkowskich pisze Pani, kim jest Naczelna dla niej samej, za kogo się uważa i jak winna ją traktować cała społeczność. Bez tego śmiesznego „kontekstu politycznego”, wahnięć na lokalnej giełdzie emocji, chwilowych prądów i dłuższych trendów sympatii i antypatii radnych i wyborców, udało się Pani pokazać Ją samą bez togi, makijażu i peruki. Pomijając elementarne braki dziennikarskiego warsztatu, pomijając oddzielanie własnych opinii i komentarza od treści artykułu…
Czy ten cały Prezes GS-u cokolwiek Pani powiedział, czy tylko wysłała mu Pani mailem te swoje pytania? Co Pani ustaliła i czy cokolwiek Pani ustalała, czy też tylko „cierpliwie” czekała na należną Jej odpowiedź? Negocjacje handlowe to Pani środowisko? Że coś jest „niejasne”, „kompletnie niejasne” i nawet „najbardziej niejasne” dla dziennikarki z Wojnowa, nie znaczy że musi być niejasne. To „niejasne” można przecież wyjaśnić np. tym, że sprawa przekracza Pani możliwości pojmowania. Po prostu – to może być dla Pani za trudne, a biznes  i tajemnica handlowa (nie wiem, czy Pani o tym słyszała) są, patrząc z perspektywy kodeksu etyki dziennikarskiej, terenem delikatnym i grząskim. Ostatecznie – jeśli cokolwiek nosi znamiona czynu zabronionego, to jaka jest powinność dziennikarza, pamięta Pani? Czy może ten kurs zaliczała Pani eksternistycznie pomiędzy antropologią i doktoratem?
Pani Aniu – proszę przeczytać swój własny tekst. Przecież to cała Pani! Od roku rżnie Pani gminnego Arbitra i Sędziego, wzywa do tablicy i żąda wyjaśnień, spowiada podejrzanych i wskazuje winnych. Więcej – nawet „rozstrzyga” Pani sprawy będące nie tylko poza Pani kompetencjami, ale i rozumem. To bezczelność i tupet bezkarnej dziennikarki? Nie – moim zdaniem to tylko głupota. Bo czy mądry człowiek, nawet taki, który tylko udaje dziennikarza, napisałby wprost: 
„Sprawa jest prosta – GS powinien po prostu sprzedać działkę dotychczasowemu najemcy i nie byłoby żadnych problemów”
Powinien?! Sprawa rzeczywiście jest prosta – dziennikarz, który pisze coś takiego, jest głupi. Jest głupi jak but i Pani nie powinna się za to na mnie gniewać. Ani odrobinkę. W sumie prezes GS-u mógłby Panią przecież oskarżyć o presję i interesowność. Mógłby wysłać list do Stowarzyszenia Dziennikarzy Pols... A,  zapomniałam… Przecież Pani nie należy…
Dziękuję Pani szalenie za tę piątą stronę, bo „polityczne podsrywki” strony czwartej i drugiej są niczym przy piątej.
Na stronie trzeciej jest ważny tekst, czyli „Jak powstała grupa inicjatywna?” i podpisany przez tę grupę (GIR). W tekście wszystko jest ważne, a wśród samych ważnych rzeczy jest i taka ważna myśl, że konflikt na linii obecny burmistrz i jego poprzednik to nie jedyny możliwy przebieg frontu. GIR uważa, że możliwe jest inna i alternatywna wizja rozwoju i przyszłości gminy. I to właściwie jest już cała myśl, bo reszta to Opalach zaniedbał, zadłużył i wyhamował, więc trzeba na referendum, co potwierdza u dołu achtung!-referendum. Tekst jest oczywiście dużo dłuższy, niż ten skrót, jednak to, czego w nim nie ma, to odpowiedzi na tytułowe pytanie – jak powstała grupa inicjatywna? Jakoś widocznie powstała, skoro jest. Na razie panowie chcą wywalić okno. Czy i jakie wstawiać, jeszcze nie wiadomo. Może w następnym numerze?
W odredakcyjnym okienku na stronie nr 2 (oprócz wspomnianych „podsrywek”) jest nasza Naczelna. Wspiera piąstkę na bródce, zza okularów zerka mi w oczy i pisze o tym, co w numerze. Pisała to drzemiąc lub drzemała pisząc i wyszło jej że:
- „miłość do szarpaka zebrała krwawe żniwo” bo jeden wędkarz utonął, a dwóch zamarzło. Widać w tym sezonie utonięcia i zamarznięcia są krwawe. Strach pomyśleć jakie będą wypadki drogowe przy takiej eskalacji opisu?
- „woda jest dość ciepła i jeziora nie zamarzają w takim tempie, do jakiego przywykliśmy.” Ja tam nie wiem, do jakiego tempa zamarzania kto przywykł. Staram się mieć wciąż i niezmiennie 36 i 6, choć już za nogi mnie łapie.   
- „Frajda jest niesamowita, dzieciaki bawią się aż miło.” na tym lodowisku, co go nie ma, ale Naczelna je „widzi” zza piąstki i okularów.
- „Dziś publikujemy dość dramatyczny apel naszej policji…” – pisze Naczelna o p. Monice z KPP, a my dowiadujemy się, że poza dramatycznymi i bardzo dramatycznymi, apele potrafią być również „dość dramatyczne”. Dwójka za nami i…
Na pierwszej stronie – „Będzie lodowisko!”, a pod nim regulamin, z którego wynika, że 18-latek na dzień przed urodzinami ma jeździć pod opieką mamusi wyposażonej w łyżwy…  
W rogu oczywiście achtung!-referendum.
„Przeglądam gazetę i widzę błędy. Szlag mnie trafia, odbieram kolejny telefon. Zaczął się nowy dzień.” – kończy Naczelna glosę. Też jej współczuję.
P.S. Filmik o współwłaścicielu Obserwatora jest… Brak słów.

piątek, 3 lutego 2012

Te opady są szalenie intensywne

Zdaniem językoznawców ubiegły rok należał do słowa „prezydencja”. Było to najczęściej używany termin przez polityków i dziennikarzy, co oczywiście wynikało z naszej prezydencji w Radzie Unii Europejskiej. Drugim takim słowem był „kryzys”, jednak czar tego pojęcia jest zupełnie innej natury. O ile „kryzys” to problem (z którym trzeba się „uporać”, musimy się mu „poddać”, jesteśmy na niego „skazani”, należy go „przeczekać” itd., itp.), o tyle „prezydencja” to wyzwanie i sprawdzian, szansa i okazja, nadzieja i oczekiwania. „Kryzys” miał więc kontekst (raczej) negatywny, a „prezydencja” była czymś fajnym, choć puryści językowi nakazywali używać słowa „przewodnictwo”. Wnioski Instytutu Języka Polskiego UW są jednoznaczne – to politycy i dziennikarze mówią nam, co mamy myśleć i za pomocą jakich słów wyrażać te myśli. 
Wpływu lokalnych polityków na język Rucianego-Nidy to ja bym nie przeceniała... Jeżeli już coś z ich języka miałoby się wbić w społeczną świadomość, to z pewnością byłoby to słowo „inwestycje”. Bohaterką tego bloga jest jednak nie świat polityki, a gwiazda wolnych mediów i językowi naszej Pani Redaktor poświęcony został nawet jeden wpis. Tamże starałam się popsuć jej opinię zestawieniem jej ulubionych słów i wywołać wrażenie, że jest szurnięta, bo nadużywa pojęć typu: skandal, horror, makabra i tragedia. Tę niepiękną intencję starałam się wcisnąć czytającym także za pomocą nadużywania skojarzeń z kurą. Dziś chciałabym przeprosić wszystkie kury – to nie te miłe i bardzo pożyteczne ptaszki powinny stanąć przed oczyma wszystkich Anonimowych. Powinna być to raczej krówka, która zapadła na krowią wersję choroba Creutzfeldta-Jacoba, zwaną chorobą szalonych krów.
Czy mam rację? Szalenie mi miło zaprosić Ori(Ankę) na badania. O szalenie emocjonalnych i uczuciowych stosunkach z byle czym, co Naczelną otacza i osacza, świadczą wydarzenia i zdarzenia. Właściwie każda duperela może spowodować popadnięcie Naczelnej w nastrój  sprzyjający emocjonalnemu wzwodowi i uderzeniu w podniosły ton. Naczelna kocha brylować recenzjami z sesji, więc sesja, komisje i radni pobudzającą Ją do uniesień i ekstazy:
 „Szalenie chciałam zaprosić Państwa na najbliższą sesję, ale nic z tego”  – o braku informacji o sesji,
„Publika - o dziwo, szalenie liczna” – o sesji,
„Najbliższa sesja może być szalenie ciekawa” – o innej sesji,
„radnych szalenie zajmuje problem psich kup” – o zainteresowaniach radnych,
„Sprawa jest szalenie intrygująca”- o komisji edukacji,
szalenie sierioznie i z marsem na czole” – o wystąpieniu radnego,
„Najwyraźniej powiedzenie radnemu, co się o nim myśli jest szalenie niebezpieczne” – o prawdzie w oczy?,
„nasza wygrana i szalenie się z niej cieszymy” – o wpływie Obserwatora na sesje rady,
„To szalenie burmistrza oburzyło i odmówił wydania dokumentów” – o komisji rewizyjnej,

My/Naczelna chętnie zajmuje się sprawami ważnymi i mniejszej wagi, jednak zawsze z najwyższą atencją:
„Droga jest dla nas szalenie ważna” – o szalenie ważnej drodze,
„nowoczesna -  znakomita i szalenie oszczędna” – o technologii robienia tej szalenie ważnej drogi,
 „Poza tym - praca na szóstkę, droga na medal, ekipa zwarta i gotowa, a panowie szalenie sympatyczni.” – o panach od tej drogi,
oraz
„Mogę jedynie pogratulować. Z powodu wrednego charakteru szalenie tego żałuję.” – o szalenie wrednym charakterze czy żałowaniu, że trzeba jednak pogratulować panom od drogi?,
„Hala w Ukcie to sprawa szalenie poważna” – o hali,
„oboje szalenie się sprawa przejęli” – o dyrektorach szkół, którzy przejęli się wmuszeniami,
 „Ja też jestem strażakom szalenie wdzięczna.” – o wdzięczności za wypchnięcie samochodu z błota,
„(wymiana władz) jest z jednej strony ostatnią deską ratunku, z drugiej jest szalenie niekorzystna, bo „nowi” będą (… trwonić czas)” – o referendum,
„podchodzą do tego szalenie emocjonalne” – o stosunku ludzi do referendum,
 „Całości mszy dopełniała osoba głównego celebransa -  szalenie medialnego i niezwykle zadowolonego z siebie.” – o mszy w Wygrynach,
„Było szalenie sympatycznie, a co najważniejsze - niekomercyjnie.” – obchody 300 lat Wygryn,
„Ten pan był szalenie zdziwiony, bo policja pojawiła się po 23 w nocy, kiedy on już spał.” – o złodzieju hotelowym,
„jest osobą szalenie zapracowaną” – o rzeczniku, który udaje, że pracuje,
„trzeba szalenie uważać i dzielić je przez 10.” – o plotkach,
 „dokumenty szalenie ciekawe” – o ZUK,
 „Sprawa ozdobnych wiatek szalenie Państwa poruszyła” – o wiatkach,
 „Za chwilę wybory szalenie ważne” – o wyborach na sołtysów,
„ostatnie kilka dni szalenie podniosło temperaturę "polityczną" w gminie” – o skandalu albo czymś takim,
„Nadawcę szalenie przepraszam” – o mailu od czytelnika,
„Nie-finansowo szalenie dużo.” – o tym co dał jej Obserwator…
„nadal nie doczekaliśmy się odpowiedzi od szalenie zajętego pana burmistrza”– o niedoczekaniu się odpowiedzi, 
„Opłatek w Ośrodku Kultury był kameralny i szalenie sympatyczny.” – o opłatku,
„To Państwa gazeta i Państwa zdanie jest szalenie ważne.” – o swoim Obserwatorze,
„Madonnę szalenie przejętą i pełną miłości” – o jasełkach,
„Może szalenie praktyczny „Kamień z cementu ze skrytka na klucze!”
oraz
Szalenie zainteresowani otwieramy i z pierwszej wyciągamy(…) ” – o otrzymanych paczkach,
„Piękny, sobolowy, szalenie łagodny, pełen ciepła (…) ” – o swoim psie
Szalenie się z tego cieszę, bo akcja była moim pomysłem” o sprzątaniu cmentarzyka w Wojnowie,
„Osobiście szalenie dziękuję także leśniczemu Rostka” – inny tekst, lecz ten sam cmentarzyk,
„Psiak nie ma obroży, ale jest szalenie przyjacielski i łagodny.” – o psie pod urzędem,
„dziennikarka z Gazety Piskiej, szalenie sprawą przejęta” – o tym, czy Jej psy zagryzły krowę,
„komentarze, także te dotyczące nas osobiście, często szalenie nieprzyjemne” – o tym, że życie gwiazd nie jest usłane różami,
„nam jest szalenie miło z tego powodu” – że ludzie drukują i kserują sobie Obserwatora,
Szalenie mnie to cieszy” – o własnej satysfakcji zawodowej,
 „Alina Janowska zawsze szalenie fajnie nawołująca do składania datków” – o kweście na Powązkach,
„Jak się okazuje – siatkówka jest u nas szalenie popularna.” – o sukcesach w siatkówce,

Najchętniej jednak Naczelna rozmawiają z ludźmi i o ludziach:
„Serio? Szalenie Panu dziękuję.” – do komentatora, który coś tam, coś tam…
„Dlatego szalenie lubię, jeśli ktoś mówi wprost” – do komentatora Jana,
 „I szalenie lubię niepodpisanych ludzi - najprawdopodobniej zresztą kompletnie mi nieznanych prywatnie - którzy z jakiś przyczyn są ze mną po imieniu. Czy my się znamy?” - z komentarza do Mieszkańca,
„Ja szalenie żałuję - u informatyka (…) zawsze można było naprawić jakąś drukarkę czy inne ustrojstwo” – Tomasz Frąckiewicz,
„…nasz zupełnie prywatny parlamentarzysta, co szalenie nas ucieszyło.” – o Andrzeju Celińskim (że został posłem),
„Przy tym człowiek szalenie komunikatywny” – innym razem o pośle  A. Celińskim,
  „sytuacja jest dla Pana szalenie trudna” – do Jerzego Gosiewskiego (posła),
„Dzwonię do Mrągowa. Kolejna pani, szalenie sprawą przejęta” – o bileterce z Mrągowa,
„Natykam się na znajomą, szalenie miłą” - o Joli, dziś Jolancie Siwik ,
 „ceny przystępne, leśniczy szalenie sympatyczny” – o choinkach i leśniczym z Rostka,
 „Natychmiast pojawił się szalenie miły sanitariusz”
oraz
„Moim synem zajęto się fantastycznie, szalenie profesjonalnie”  - o obsłudze na pogotowiu,
„zawsze jestem szalenie mile witana i obsłużona” – o obsłudze w Biedronce,
oraz
„zatrudnia świetnych, szalenie komunikatywnych i zawsze pomocnych Pracowników” – o ochroniarzach w Biedronce,
szalenie zainteresował się moim zdrowiem” – o przyjacielu,
„Ojciec pije, mama jest niepełnosprawna, ale szalenie z dziećmi związana” – o pewnej rodzinie,
szalenie zajęty przedziwnym mnożeniem glizd” – o swoim synu,

Wiara i ks. Ławrynowicz to połowa półki i najwyższe tony szalenia:
„Mój wspólnik jest szalenie wierzący” – o Jacku wspólniku,
„Porozmawiajmy o tym. Spokojnie, bo dla mnie to też szalenie trudny temat.” – o wierze,
 „szalenie poważnym kazaniem księdza Ławrynowicza” – o kazaniu ks. Ławrynowicza,
„będzie pisał o sprawach dla ludzi wierzących szalenie ważnych” – o ks. Ławrynowiczu,
 „szalenie mądre kazanie księdza Stanisława” – o kazaniu ks. Ławrynowicza,
 „wzbudził dyskusję, która mnie osobiście szalenie cieszy” o tekście  ks. Ławrynowicza,
„z czego ja osobiście jestem szalenie dumna” – o namówieniu ks. Ławrynowicza do współpracy z Obserwatorem,
oraz 
„którego ja osobiście szalenie lubię i cenię” – o lubieniu i cenieniu ks. Ławrynowicza,
szalenie sympatycznej i kompletnie jej nieznanej szefowej tej placówki” – o kierowniczce MGOPS gdzieś z Podkarpacia,
„ze swoją niezwykle marsową miną i szalenie sierioznym podejściem do rzeczy rozkładała na obie łopatki. – o występie Marysi Koziatek,
„Z mojego punktu widzenia szalenie niewygodne jest to, że w Koniu trzeba płacić gotówką” – o Czarnym Koniu
„szalenie taktownie zaproponowała mi natychmiastową pomoc finansową” - o Barbarze Pyrdoł,
 „Pani Teresa zajęła się małolatami w rytmie disco, szalenie rytmicznie” – o Teresie Skrajnej,
„Pan Krzysztof okazuje się szalenie sympatycznym bardzo skromnym człowiekiem” – Krzysztof Stasiaczek,
„Szalenie dziękuję” (Państwu Jurczysom)– tytuł artykułu,
„Nigdy nie komentuje "od siebie", jest bezstronna, na maile odpowiada szalenie sympatycznie.” – o Monice Uliszewskiej, z KPP Pisz,
 „Panu Skrajnemu gratuluję osobiście i szalenie serdecznie” – o Bogdanie Skrajnym, bo został sołtysem,
„tłumaczyła szalenie spokojnie powiatowa skarbniczka” – o Barbarze Koprowskiej, gdy tłumaczyła budżet („szalenie spokojnie”?!)
„Ponieważ tak się składa,  że szalenie Pana Eugeniusza lubię i cenię” – o Eugeniuszu Faryju,
„To otwarty, szalenie miły człowiek, odpowiadający na wszelkie pytania, zalatany, robiący to co robi kosztem rodziny” – o…, o…, o Zbigniewie Opalachu…,
„Zbyszek byl szalenie sieriozny - taki zresztą pozostał - i niedostępny, co jakoś zmieniło się na plus” – o Zbigniewie Opalachu,
„Burmistrz jest szalenie otwarty, absolutnie szczerze odpowiada na wszelkie pytania, bardzo serio i bardzo wyczerpująco.” – o Zbigniewie Opalachu,
„na pierwszych sesjach referował szalenie dokładnie” – o sprawozdaniach Zbigniewa Opalacha,
„Tu za „złego luda” robił Jacek Szramke, którego absolutny spokój szalenie szanuję.” – o Jacku Schramke,
 „Sprawa jest szalenie polska i prosta jak schemat cepa z muzeum Państwa Worobców” – o obecności państwa Worobców na sesji,
„najbardziej żal mi jest sołtysa Gałkowa, Stanisława Grali, którego szalenie lubię.” – o Stanisławie Grali,
„Sławku -  szalenie Ci dziękuję, że zechciałeś wspomnieć o moim skromnym tekście na sesji” – o Sławomirze Kołakowskim,
„Lubię ludzi - i szalenie ich szanuję - którzy potrafią przegrywać z klasą.” – o Leszku Gryciuku (w kontekście, że nie potrafi przegrywać z klasą),
 „Pismo było szalenie emocjonalne, bardzo prywatne - żeby nie powiedzieć intymne - a na dodatek zupełnie niepotrzebne.” – o piśmie Ireny Jatkowskiej odczytanym na sesji,
„Poruszyła Pani mnóstwo szalenie istotnych spraw, ale położyła je Pani przez prywatę.” – o tym samym piśmie Ireny Jatkowskiej,
„Osobiście szalenie tego żałuję, bo ma Pani bardzo dużo racji.” – jeszcze raz o piśmie Ireny Jatkowskiej,
„Pani Jagienko -  szalenie dziękuję za poważną odpowiedź.” – o odpowiedzi Jagienki Kass,
„obwarowana jest szalenie dokładnie” – o umowie z państwem Kukiełko,
„W przesłanym do nas piśmie -  szalenie emocjonalnym i pełnym żalu” – o piśmie Waldemara Kukiełko,
„Lidka nie jest łatwowierna. Jest wredna, pamiętliwa i szalenie przyjacielska” – o Lidce Dymczyk Borys,
szalenie lubię jego znakomicie wychowanego syna” - o Tomaszu Ludwikowskim,
Szalenie lubię pana Eugeniusza. Lubię z nim pogadać, posłuchać, nauczyć się czegoś.” – o Eugeniuszu Faryju,
 „radny Wachowski, raczej milczący, szalenie się uaktywnił” – o Tadeuszu Wachowskim,
„Pan Sztiler prywatnie jest dla mnie szalenie sympatyczny, co innego, kiedy ukrywa się pod nickiem.” – o… A cholera wie, o kim?! Chyba o panu Sztilerze,
„Sprawa nas szalenie zajęła i znaleźliśmy z moim wspólnikiem kilka możliwych wariantów i konfiguracji rodzinnych.” – o koligacjach rodziny Szewczyków,
"Studenci rzecz jasna natychmiast dobrali się do „Upadku”, co szalenie wykładowcę ucieszyło.” – o wykładowcy, który ucieszył się, że go porównano do Hitlera,

O czym świadczy ta zdumiewająca afektacja? Jest to tylko taka maniera językowa Naczelnej, czy pod metrową warstwą stylistycznego mułu i osadów spoczywa wrodzona dyspozycja do uniesień i skłonność do egzaltacji byle czym? Profesor J. Bralczyk uważa, że „Co na języku to w głowie”. To szalenie nieuprzejma uwaga. Przecież wiadomo, że to opady śniegu są szalenie intensywne.