Zniknięcie wpisu o spotkaniu w Domu Kultury, to nie jedyny rzadki kleks w galotach Obsrywatora. Nie często się zdarza, żeby w internetowych wydaniach tygodników i gazet, za jaką Obsrywator chce uchodzić, wycinano opublikowane wcześniej artykuły. Powiedzmy wprost – w ogóle się nie zdarza. Czemu „Wprost”, „Polityka”, „Rzepa” i Wyborcza nie wycinają własnych publikacji? Powód jest dość prosty – najpierw myślimy, potem piszemy. My/Naczelna nie zna tej zasady lub tak jakoś nie za bardzo ją pojmuje. Więcej – „wolna prasa” (jedno z ulubionych powiedzonek Ori(Anki)) wcale nie jest znowu aż taka wolna. To jest „szybka prasa”. Ona szybciej pisze i mówi, niż myśli. A myśli zbiera powoli, czasem bardzo powoli. I gdy wreszcie już jednak je zbierze, galoty idą do prania (przeprasza), lub do wychodka. Nie ma gaci? – No to nie ma sprawy!
Sprawa jednak jest, a galoty uginają się od ponad pół roku. O ile wpis o Wioskach Kulturowych zniknął (by później jednak się pojawić) z przyczyn tak prozaicznych, że nawet nie chciało się Sapiesze o nich pisać, o tyle publikacja (artykuł?, felieton?, wpis w sztambuchu blogerki?) pomawiająca rodziców (w szczególności jedną panią), nauczycieli i szkołę w Ukcie o szerzenie nietolerancji na tle seksualnym, zniknął w czarnej dziurze latryny. Zniknął i już się nie odnalazł. Zniknął również suplement napisany kilka dni później. Że oba teksty kiedyś jednak były na stronie Obsrywatora, świadczy już tylko kilka trafień wwyszukiwarce. Jeśli się w któreś z nich wejdzie, to prowadzą do komentarza – świadectwa sprawy, której nie ma i… nie było?
Można się zastanawiać, co My/Naczelna w nim zmieniała – literówki, czy ofiary napastliwego pomówienia, jeśli nie oszczerstwa?
Można się zastanawiać, czemu pod pierwszym z nich, chociaż powinien bulwersować i przecież Ori(Anka) kocha bulwersować, nie ma ani jednego komentarza? Nikt nie skomentował, czy nikt nie doczekał się opublikowania swojego wpisu?
Pytać można właściwie w nieskończoność:
Skoro kuratorium oświaty rzeczywiście czyta naszego kochanego Obserwatora, to czemu w szkole nie poleciały głowy? Czy było w tej sprawie jakieś odgórne postępowanie wyjaśniające?
Co zrobił Komitet Rodzicielski ze swoją szefową i czemu ta „mama Dawida” uczy swe dziecko nietolerancji dla osób innej orientacji seksualnej? A tak w ogóle, to czemu uczy go przeklinać?
Na czym, zdaniem Naczelnej, polega „inność pana i pani dyrektor”? Czemu ten pan jest zwykłym ignorantem i skandalicznie zamykał dzieciom oczy na dramat w Japonii?
Oto dwa kolejne kleksy.
Pierwszy:
Buju, buju stary c--ju | ![]() | ![]() | 0Share |
Głos Naczelnej | |||
Wpisany przez naczelna | |||
wtorek, 22 marca 2011 19:06 | |||
- Co to znaczy, mamo? - zapytał mnie mój sześcioletni syn Wojtek. Wyjaśniłam, jak wszelkie tego typu pytania. Serio. Mam zwyczaj odpowiadać na wszelkie odlotowe pytania - o śmierć, o wulgaryzmy. Moje dziecko nie jest aniołkiem, ale odpowiedzi mu się należą. - Chodzi o siusiak, nie wiem dlaczego, ale siusiak jest taką częścią ciała, która jakoś twoich kolegów strasznie rusza. Rozmawialiśmy o siusiaku, wiesz, do czego służy. Nie tylko do siusiania. - Do dzieci też? - Też. To jasne. - Mój tata też miał siusiak? - Jasne, że miał. Dlatego jesteś na świecie. - Ale tata nie żyje, to skąd ja jestem? - Jak się pojawiłeś, to jeszcze żył. Bardzo się kochaliśmy i stąd jesteś na świecie. Pytanie, skąd wziął to „buju, buju...” spełzły na niczym. Wojtek jest od niemowlęctwa uczony, że donoszenie to największa z plag i tego robić nie można. W końcu wykrztusił, że chodzi o kolegę z klasy. Tego samego, który wywrzeszczał mu, że jest „ciotą”. O tym też była dłuższa rozmowa. - Bo jemu chodziło o kucyk - wyjąkał Wojtek. Mój syn ma długie pasemko włosów - dla nas to coś bardzo ważnego - z tym pasemkiem się urodził, to pasemko głaskał jego nieżyjący ojciec. Dla nas to rodzaj pamiątki, z którą Wojtek mimo mojego namawiania nie chce się rozstać. - Synku, mamy przyjaciół, którzy mają swoich partnerów. Jeśli pan chce żyć z panem, czy pani z panią, to ich sprawa. Znasz ich. Bardzo się kochają, są szczęśliwi. Twój kolega pewnie nie wie, co mówi. Rodzice tak go nauczyli i musisz się z tym pogodzić. To są nasi przyjaciele i ich wybory są naszymi wyborami. „Ciota” to wulgarne określenie naszych przyjaciół. Znasz Pawła i Marka. Znasz Asię i Lucynę. To nic złego. To życie. - To przewalisz szkołę - sensownie odpowiedział mój syn. Pewnie przewalę, bo mamą kolegi Wojtka, tego od ciot i buju buju jest szefowa komitetu rodzicielskiego, pani szalenie wierząca, podobnie jak ja nosząca różaniec na palcu. Mój różaniec- jestem agnostykiem – jest ostatnia pamiątką po Ojcu Wojtka, przypominająca mi o tym, że muszę zawsze być tolerancyjna. Tej tolerancji wymagam. Od mamy Dawida... Swoją drogą - skąd takie określenia? ...i od nauczycieli Wojtka. Anka Grzybowska | |||
Poprawiony: wtorek, 22 marca 2011 20:55 |
Drugi:
Buju, buju, stary c—ju - suplement | ![]() | ![]() |
Wpisany przez naczelna | |||
środa, 23 marca 2011 16:17 | |||
Rano zadzwoniłam do dyrektorki szkoły Wojtka. Rozmawiałyśmy sensownie, dopóki pani dyrektor nie zajrzała na Obserwatora. Jak mniemam - była oburzona moim tekstem, podobnie jak kuratorium oświaty z Olsztyna, tylko, że oburzenie było z lekka niespójne. Kuratorium oburzyło się samym faktem, pani dyrektor tym, ze o tym napisałam. Kuratorium nie zawiadomiłam, bo i po co. Okazało się, że samo z siebie Obserwatora czyta. To miłe i za zainteresowanie naszą gminą serdecznie dziękujemy. Nie mam zastrzeżeń do szkoły - takie sprawy się zdarzają i są na porządku dziennym. Jedno dziecko wygarnie drugiemu i już. Mnie rusza zupełnie co innego. Rusza mnie ksenofobia - ta „ciota”. Rusza mnie słownictwo. Nie wiem, jak to wyjaśnić Synowi, który wokół siebie ma ludzi o innej orientacji seksualnej i jest w domu uczony tolerancji dla każdego. Poranna rozmowa z panią dyrektor nastroiła mnie bardzo fajnie. Kolejna rozmowa – przerwana z mojej winy, za co przepraszam- już gorzej. Dzisiaj na szkolnym korytarzu spotkałam dwie młode damy - koleżanki z klasy mojego syna. Były zaniepokojone. Wybuchło coś w Japonii. Przy okazji zmieniania kapci przedyskutowałyśmy sprawę. Młode damy pytały o to, czy zginęły zwierzęta i dzieci, bo pan o tym nie mówił. Szkoda,że nie mówił, bo akurat wtedy, kiedy w Japonię uderzyło mordercze tsunami, przerabiali coś o wodzie, falach i wietrze. Błogie myślenie,ze dzieci o tsunami nie wiedzą, jest dowodem zwykłej ignorancji. Wiedzą, pytają. Zamykanie oczu na czyjś dramat jest skandaliczne. Może gdyby dzieci wiedziały coś o „ciotach” łatwiej byłoby inność – inność pana i pani dyrektor - wyjaśnić. A może tę „inność” ludzi, którzy maja swoje domy, kochają, są szczęśliwi - zwyczajnie oswoić. "Inność" naszych Przyjaciół. Moich i mojego syna. Mój syn - dziecko agnostyczki i szalenie wierzącego ojca - chodzi na religię. Tak to ustaliłyśmy z panią dyrektor i przyznam, ze tego wyboru nie żałuję. Kto jest ciekaw związków rodzinnych, niech wejdzie na Google i poczyta o dziadku mojego syna, Bogumile Studzińskim. Bedę zawsze bronić praw mojego Syna. Będę zawsze go uczyć, że „inny” nie znaczy „gorszy”. Bedę z nim rozmawiać i o seksie, i o Bogu. Będę, bo jestem jego matką i mam obowiązek mówić i odpowiadać na pytania. Będziemy rozmawiali o homoseksualizmie i polityce. Mój Syn ma prawo wiedzieć i zadawać pytania. A osoba szefowej komitetu rodzicielskiego jest mi tak samo obojętna, jak cały ten komitet. Anka Grzybowska Za rozłączenie się panią dyrektor serdecznie przepraszam. Powinnam porozmawiać, nie rzucać słuchawką. ag | |||
Poprawiony: środa, 23 marca 2011 19:13 |
1środa, 23 marca 2011 18:59
(...)
Tak, oczywiście, Kuratorium czyta obserwatora, taką stronę znaną już w całym województwie ... Tak samo jak jechała Pani pewnego razu na wywiad z Komendantem Powiatowym Policji którego do dziś nie przeczytaliśmy...
O żadnym wywiadzie z komendantem powiatowym nie wiem
2środa, 23 marca 2011 21:55
naczelna
Robiłam podobny tekst, ale akurat nie do Obserwatora.
Przepraszam za późne odblokowanie komentarza - nie zauważyłam.
Przepraszam za późne odblokowanie komentarza - nie zauważyłam.
Oba teksty okraszone są taką dawką macierzyńskiej miłości, dobroci i troski (osobny temat), że przy czytaniu aż mdli. W obu wpisach tyle jest tolerancji i zrozumienia dla odmienności seksualnej i jej kochających się przyjaciół, że aż szczypią oczy przy czytaniu. Tyle wreszcie jest w nich prywatności autorki, że aż same poczynają rodzić się pytania – to publikacja wolnej prasy, czy pamiętnik ekshibicjonistki? Artykuł „kuriozalnie ekscentrycznej” dziennikarki, czy rojenia zaburzonej osobowości. Czym, do licha, jest Obserwator – gminnym archiwum X, czy prywatnym zakładem bez klamek?
Ostatnie pytanie brzmi tak: czemu usunęła oba artykuły – ze strachu, czy ze wstydu? Pisała o sobie wielokrotnie, że nikogo właściwie się nie boi, więc pozostaje wstyd. Czego tu się jednak wstydzić, gdy teksty tak wiele wyjaśniają…
Pochwałę tolerancji kończy autorka wyznaniem, że ten pamiątkowy różaniec, który ona – agnostyczka zawsze nosi na palcu, jest po to, żeby ona sama zawsze była tolerancyjna. Ciekawe, czy gdy publikowała arcytolerancyjny tekst o Biedroniu, różaniec nie spadł z palca, a w gaciach Obsrywatora nie pojawił się kolejny rzadki kleksik? Pewnie nie, bo tekst napisał kolega, a Obserwator tylko go zamieścił.