Najpierw stary kawał.
Jest rok 1906. Zima. Noc. Tajga. 250 km do Irkucka. Wyją głodne wilki.
Kulący się od mrozu człowiek stuka do okienka małej chatki. Zapala się świeca.
- Kto tam? – pyta zaspany głos.
- To ja, Władimir Iljicz Uljanow. Otwórzcie…
- Sp…dalaj!
Jest rok 1976. Lato. Dzień. Tajga. 250 km do Irkucka. Stara, mała chatka,
a przed nią tablica:
W tej chatce mieszkał człowiek, który rozmawiał z Leninem.
Epos to taki gatunek epiki, gdzie życie legendarnych
lub całkiem prawdziwych bohaterów przeplata się z historią narodu. W takim
eposie (czasem „epopei”), jak i w całej epice, często historyczne fakty,
miejsca i daty przeplatają się z bajdurzeniem, blagą i pytlującym szczebiotem
narratora. Takie prawo tego gatunku, że narrator może sobie puszczać wodze
wybujałej fantazji, a nawet gdyby sobie w trakcie popuścił, to i tak nikt mu
nic nie powie. Od eposu nie wymaga się przecież, aby przedstawiał prawdę, bo
zmyślenie czasem bardziej jest budujące, niż prawda. W niektórych wypadkach dla
narodów, w innych – dla autora.
Czy
mickiewiczowski „Pan Tadeusz” jest eposem, to na razie nie rozstrzygnięto, ale
ruciańsko-nidzki „Pan Tadeusz, wspomnienie” o swojej epopeiczności rozstrzygnął
sam za autorkę. Przyjrzyjmy się zresztą dziełu:
Obecność narratorko
– autorki, choć to tylko taka, za przeproszeniem „Mysza”, co kawę poda, na
kserze pokseruje i do biura OKAP-u podprowadzi, wyakcentowana jest bardzo
mocno. Jaka z niej tam, Panie Premierze, „Pani”, kiedy to dwudziestolatka
ledwie, koza jeszcze, którą dopiero Pan – człowiek-legenda, kilkanaście (!)
razy przewieziesz na spotkania do najdziwniejszych rejonów Polski. Nie sam –
się rozumie, bo ma się rozumieć, że ze swoim przyjacielem, Bronisławem
Geremkiem. Przy okazji wydało się, że najdziwniejsze rejony Polski, a jest ich,
jak się okazuje, kilkanaście, położone są w pasie od Ustrzyk po Warkę. Wprawdzie
nie dowiadujemy się, których Ustrzyk, bo od Górnych do Dolnych jest z 50
kilometrów i parę „najdziwniejszych rejonów Polski” dałoby się po drodze
znaleźć, lecz poza obecnością narratorko-autorki, da się też dookreślić czas i
miejsce akcji, a więc ramy geograficzno-historyczne eposu. Przyszła Naczelna żadnych
wprawdzie nadludzkich cech nie ma i tytanicznych misji nie wypełnia, wyakcentowana
jest dobitnie, że i przy narodzinach i przy połogu polskiej demokracji była!
Wspomnijcie, Szanowni, coście wówczas robili? Kartofle obierali, firanki prali,
zamiatali obejście? Kozy pasali, No właśnie! A ona w tym czasie tę pępowinę… Aż
mi dech zapiera…
Czasów i
miejsc, jako niezbędnych składników przedstawionego w eposie świata, jest
kilka. Najpierw kawiarnia Niespodzianka, gdzie Naczelna in spe [(tu wyjaśnijmy
np. Panu Mundkowi, co łacinę polubił, że „in spe” znaczy „przyszła”) tu
wyjaśnijmy np. Panu Mundkowi, że „przyszła” znaczy „w przyszłości”, a nie, że
ta „przyszła Naczelna” przylazła do kawiarni Niespodzianka)] podała Panu
Premierowi „jakąś kawę”. Tam go zobaczyła po raz pierwszy, ale nie zamieniła z
nim ani jednego słowa… Cholera wie, jaki był powód tego niezamienienia? Czy to
ta jego zapowolność, czy raczej ta szarość? Aż cud, że Naczelna in spe (Panie
Mundku, Pan wie o co chodzi) w ogóle dostrzegła tego niedostrzegalnego
człowieka!
Cudów jest
więcej, bo jak je zestawić, to trudno się połapać w narracyjnej potoczystości
Naczelnej. W drugim akapicie Naczelna pisze:
„Poznałam Pana Tadeusza w czasach dla Polski niesłychanie ważnych – w
roku 89, kiedy rodziła się polska demokracja. Byłam członkinią ROAD-u, a Pan
Tadeusz został premierem. Pierwszym premierem niepodległej Rzeczypospolitej.”
Dość ciekawe, bo T. Mazowiecki
został premierem 24 sierpnia 1989 r., więc poznali się po tej dacie. Skoro pisze,
była członkinią ROAD, a on „został
premierem”, to możemy się domyślać, że Pan Tadeusz „niedawno”, „właśnie”
lub nawet „przed chwilą” został tym premierem. Nie tylko że dość ciekawe, bo
nawet bardzo ciekawe. ROAD, czyli Ruch Obywatelski – Akcja Demokratyczna powstał 16 lipca 1990 roku w odpowiedzi na
powstanie PC. Czyżby Naczelna in spe (panie Mundku, oko do Pana…) już rok
wcześniej wiedziała, że ROAD powstanie, przy pisaniu swojego wspomnienia
pomyliła buteleczki z lekarstwem, czy też sama założyła wtedy ROAD, ale to był
zupełnie inny ROAD? Możliwe, wszystko możliwe lecz żeby poznać nieprzeniknione
musimy przeskoczyć do akapitu nr 3.
Trzeci
akapit, choć tak obfity w nazwiska i miejsca, rozjaśnia jeszcze mniej.
Powiedzmy (dopuśćmy), że jest rok 90, ROAD już istnieje, a T. Mazowiecki (wychodzi,
że od roku) jest premierem. Miejsce: Niespodzianka. No więc siedzi sobie Pan
Tadeusz w Niespodziance, pośród tych wszystkich przystrojonych w swetry Bujaków
i Janasów (o!, w kącie znów Kuroń kłóci się z Michnikiem!), a Pan Tadeusz
siedzi sobie, tak siedzi, siedzi i pod skorupą powolności z potworną szybkością
kręci trybami tej swojej niesamowitej, niemal nieomylnej maszyny. Kręci, kręci
pod skorupą, a tu, ni z gruchy – ni z pietruchy, wśród rozgardiaszu i fajerwerków
Niespodzianki, wyrasta przed nim jakaś Anka. I ta Anka nie pamięta, o co
chodziło. Chyba jakąś kawę mu podała, czy co? Pamięta za to, że to tam
zobaczyła go po raz pierwszy i że nie zamieniła z nim ani słowa. Hm… Jak to
zebrać do kupy, to trudno się połapać, gdzie, kiedy i czy w ogóle nasza
Naczelna Go poznała?! Bo co to znaczy kogoś poznać, jeśli nie zamieniło się z
nim ani słowa? Poznała go w 89, a zobaczyła po raz pierwszy w 90. Może czwarty
akapit nam pomoże?
Taaa…, akurat! Kilka miesięcy po
nie poznaniu (choć zobaczeniu bez zamienienia jednego nawet słowa z
człowiekiem, którego poznała rok wcześniej, gdy była członkinią nieistniejącej
jeszcze partii) premiera Mazowieckiego, Naczelna in spe (p. Mundku…) trafia do
„OKAP-u, klubu opozycji w Sejmie RP”.
Skoro ten sejm napisali Naczelna przez wielkie „eS” i w dodatku z dodatkiem „RP”,
to możemy się domyślać, że chodzi naszej Naczelnej o OKP, czyli o Obywatelski
Klub Parlamentarny, które w skrócie swej nazwy wielkiego „A” nie posiadał.
Jaki to był
czas, tych kilka miesięcy później? Cholera ją wie, tę, jak to ona o innych lubi
mówić, „akolitę” ROAD, UD, UW, PD, a ostatnio chyba już tylko PKS? Podskoczyła
też, i to znacznie, w rankingu profesji, bo z Anki od podawania jakiejś kawy w
Niespodziance, stała się Anką od noszenia jakichś papierów. No i od ksero, co
bawiło ją szalenie, a nobilitowało w jakimś sensie. Czy zachowała kusą
spódniczkę, krótki fartuszek i czepeczek kelnerki? Nie wiemy. Dowiadujemy się
za to, że tu (po raz trzeci chyba) poznała po raz pierwszy Pana Tadeusza, bo go
spotkała. Spotkała go „nad ksero”.
No i znów to
samo, czyli co artystka miała na myśli?! Pisze tak:
„Nad tym ksero po raz pierwszy spotkałam Pana Tadeusza...” Choć myśl
Naczelnej jest zawsze niedościgle górnolotna i nie raz już Naczelna lewitowali,
to przecież nie spotkali się „nad ksero” w sensie dosłownym, tylko przy ksero. Tyle,
że oni się nie spotkali, tylko Ona spotkali jego. No więc, co artystka miała na
myśli? Z tekstu wynika, że przyszła Naczelna stali i obsługiwali, On przyszedł,
przeprosił i poprosił o wskazanie. Na co Ona warknęli, machnęli, rozpoznali i parę
centymetrów od siebie zobaczyli… Nasz Premier i Nasza Pani Redaktor (in spe –
Panie Mundku! Pan w tym czasie stawiał w branży pierwsze kroczki!) No więc
spotkała go, a potem pokierowała. A On, Wielki On, dziękował jej zamyślony.
Zamyślony, (…bo Pan Tadeusz był rewelacyjnym analitykiem i pod skorupą
powolności z potworną szybkością kręciły się tryby niesamowitej, niemal
nieomylnej maszyny…), która właśnie kombinowała, skąd on tę przemiłą i wszelkiemu
stworzeniu na ziemi życzliwą osobę zna. No nic – zanim Pan Tadeusz przypomni
sobie, my spróbujmy zgadnąć, kiedy to mogło być? Może akapit piąty?
Nim
piąty nam pomoże, zauważmy tylko z jakim nabożeństwem i rozstrzałem Naczelna odtwarzają
dialog Naczelnej z Panem Premierem. Toż w dziurach pomiędzy wersami zmieścić by
można trzy garści szczegółów, a zamiast tego jest liche:
„Pani?! Miałam 20 lat, a przede mną stał człowiek-legenda. Pani?!
Widocznie, gdy Naczelna mieli 20
lat, jeszcze nie pochodzili z możnego rodu Sapiehów, którym kłaniać się winni
wszyscy premierzy i prezydenci.
A właśnie,
prezydenci! Akapit piąty wspomnienia Naczelnej o Panu Tadeuszu donosi nam, że kilka
tygodni później niejaki Olek Hall (zna ktoś człowieka?) przyszedł „…do siedziby ówczesnej już Unii
Demokratycznej…”, żeby przekazał Myszy informacją od Tadzia, że ten zna ją
z Niespodzianki, gdzie ta cała Mysza podawała mu kawę. Olek jeszcze prosi, a
właściwie to nawet jakby trochę żąda, żeby Mysza nie pytała Olka o co chodzi,
bo Olek nie ma pojęcia, o co Tadziowi chodzi. Tak więc po tylu tygodniach Pan
Premier pamiętał, żeby przez swojego osobistego ministra przekazać Myszy, że
pamięta i samą Myszę i tę jej kawę.
Spostrzeżeń
ciśnie się tu kilka.
Pierwsze: Ależ to musiało być spotkanie!
Ależ to musiała być kawa! Czy ona go tym ukropem oblała, że tak ją popamiętał? Przez
grzeczność nie zapytam, czy jest na tym świecie ktoś, kto na swojej drodze spotkał
Naczelną i jakoś jej nie zapamiętał…
Drugie: Ależ to musiał być jełop,
ten Olek! Tadziu woła swojego osobistego ministra i mu mówi: pójdziesz Olek do
siedziby Unii Demokratycznej i powiesz Myszy, że ją pamiętam z kawiarni
Niespodzianka, gdzie mi podała kawę. Proste. No więc przychodzi ten Olek i mówi,
że Tadziu mówi, o co chodzi, ale sam nie wie, o co chodzi. No i jak oni mieli
te wybory prezydenckie wygrać?! Tu zaczyna się spostrzeżenie trzecie.
Trzecie: Ależ to były czasy! W
kilka tygodni po spotkaniu Naczelnej in spe (panie M…) i premiera przy ksero, Olek
przyszedł do siedziby „ówczesnej już Unii
Demokratycznej”. Jeśli przyjąć, że UD została powołana po przegranych przez
T. Mazowieckiego wyborach prezydenckich (pierwsza tura – 25.11.1990), to Naczelna
in spe (wiadomo!) ominęła we wspomnieniach swój udział w wyborach! To były
takie czasy, taki młyn i taka karuzela, że Naczelnej nie starczyło pamięci, by
to wszystko spamiętać. Może sobie jeszcze przypomni?
Zapamiętała
natomiast wspólne wyprawy z Tadeuszem Mazowieckim i Bronisławem Geremkiem. Z
tym, że pamięta je w sposób dla siebie właściwy, a dla czytelnika nieprzyzwyczajonego
do pisarstwa Naczelnej w sposób szczególny. Pisze np. tak:
„Jeszcze za życia Bronisława Geremka, Jego przyjaciela, kilkanaście
razy jeździłam z oboma Panami na spotkania w najdziwniejsze rejony Polski - od
Ustrzyk po Warkę.”
No, ja nie
wiem, jak tam u Naczelnej w głowie do takich rzeczy, ale ja tam wolę wybierać
się w podróże z osobami jeszcze za ich życia. Być może, że w najdziwniejszych
rejonach Polski wizyty z najbardziej nawet szanowanym umarlakiem są na porządku
dziennym, jednak ja bym się chyba nie zdecydowała. Jeśli Naczelna kilkanaście
razy była w podróżach z Geremkiem żywym, to ile odbyła ich z nieboszczykiem?
Ostatnim
wspomnieniem Naczelnej są gratulacje dla jej syna. Tak się złożyło, że cały krąg
przyjaciół, niczym łańcuszek św. Antoniego, złożył się do kupy, aby Anka
otrzymała gratulacje od Pana Tadeusza. Wprawdzie Anka otrzymała gratulacje
przeznaczone dla syna, a synowi pogratulowano antenatów, jednak przez samo ich otrzymanie
i przekazanie, jakaś część gratulacji spływa na Naczelną. Naczelna nie
spodziewała się ich i dziękuje Panu Tadeuszowi za wszystko…
I za co? Za co
ona to wszystko tym wszystkim, porządnym przecież ludziom robi? Szkoda ich
wszystkich na taki epos, gdzie narrator świeci cudzy światłem. Nawet nie
odbitym. Ostatecznie zawsze może sobie
palnąć tabliczkę, że rozmawiała z Leninem.