Co to się tam wyprawia w Wolnych
Mediach? – kot zaginął! Gapcia wcięło dokumentnie! (Ogromna prośba) Miesiąc temu zasłużony członek rodziny naszej Naczelnej („zwierzak jest
niezwykle ważny – przeszedł z nami nie jedno”, piszą Naczelna) zaginął podczas
przeprowadzki. Chodzi o to, że 16 kwietnia redakcja Obserwatora wraz z rodziną redakcji
Obserwatora zmieniły adres. A Gapcio, tłumok jeden, zagapił się i nie zmienił! Po
przeprowadzce redakcja jest w komplecie, a zdekompletowana rodzina – nie. Strata
jest tym bardziej dotkliwa, że ten koci jełop to „spory kot”, przez co rodzina Naczelnej sporo
straciła na wadze i ilości jej członków. Wprawdzie o zaginięciu Naczelna
donosili już wcześniej (Zaginął Gapcio), jednak
tekst przeszedł bez jakiegokolwiek echa i odzewu ze strony społeczeństwa
obywatelskiego, które Naczelna kiedyś za pomocą Obserwatora stworzyła. Stąd
ponowny apel o pomoc w nabrzmiałej sprawie zaginięcia kociego cielęcia.
Co mimochodem się wydało, to to,
że od miesiąca naczelny organ tego społeczeństwa działa już pod nowym adresem.
Na razie Naczelna nie ujawniają swojemu społeczeństwu swojego nowego
przytuliska, ale to tylko kwestia czasu. Nie wiadomo też, gdzie się przeniosła
– domek nad jeziorem, strych w oficynie, schronisko młodzieżowe, czy może
zaopiekowała się pustostanem? No i kto
pomagał Naczelnej w przerzucie wszystkich gratów, tłumoków z bambetlami i całego
zwierzyńca? Czy była to jakaś dobra i dobrze życząca niezależnej prasie dusza,
czy może firma powoli specjalizująca w przeprowadzkach/wyprowadzkach naszej
pani doktor?
Zaginięcie kociego pierdoły to
tragedia rodzinna Naczelnej. Pod względem tej rodzinności Gapcio miał wielką, niewyrażalną
w kilogramach wagę. Naczelna piszą: „Ten kot bardzo dużo dla nas znaczy,
przeszedł z nami dole i niedole, jest częścią naszej małej rodziny.” Wprawdzie kot mógł mieć już dość
przechodzenia z Anką doli i niedoli i po prostu wybrał wolność, lecz nie bądźmy
okrutni – wszak w domu wisielca nie wspomina się o sznurze! Nawet jeśli był to kot
zupełnie bezużyteczny. Tak jest. Pod względem rodzinnym kot był jak najbardziej
członkiem, lecz pod redakcyjnym… Powiedzmy sobie szczerze – Gapcio był nikim.
Był zerem.
Dlatego
kocia tragedia to zaledwie namiastka mydlanej opery wobec prawdziwego psiego dramatu. Oto okazuje się, że Gawrosza – psa,
który pisze na naszej Anki łamach, ktoś chciał wykończyć! (Przypadek? Kto otruł Gawrosza?) Psa – literata, Obserwatorowego
specjalistę od ZUK-u i psich gówienek, ktoś nakarmił trutką na szczury. Pies
wrócił do domu i „runął na bok”, jak
piszą Naczelna. Gdyby był to zwykły pies, zapewne upadłby na podłogę, zwalił
się na nią lub ścięło by go z nóg (tu: łap). Gawrosz jest jednak żurnalistą –
felietonistą i duchowym arystokratą wśród skundlonych jamników, więc nie mógł
się przewrócić jak pierwszy lepszy burek. Gawrosz runął na bok… Jak przeżyje i
podrośnie, to przy następnym otruciu „ze
wzrokiem gasnącym w cierpieniu, runie na bok z łoskotem”, albo jakoś tak. Jakkolwiek
ten Gawrosz teatralnie w formie i dramatycznie w treści się na bok nie
pierdyknął, to potem piszczał i wił się z bólu. Weterynarz (zapewne znajomy ze
stolicy, bo lokalny nie zna tego przypadku) stawia krótką diagnozę – trutka na
szczury.
Przypadek?
– rozpoczynają swój tytuł Naczelna, a całemu społeczeństwu obywatelskiemu
Rucianego wystarcza inteligencji, by pojąć, że to na pewno nie jest żaden
przypadek!
Kto
otruł Gawrosza? – kończą swój tytuł Naczelna, a nam wszystkim starczy rozumu,
aby załapać, że nie pyta, czy w ogóle jakiś ktoś go otruł. Ona pyta wprost –
kto?! I tu po raz kolejny dostajemy zdumionego rozdziawu, a wraz z nami (też po
raz kolejny) cała cywilizowana i przejęta zgrozą Europa. Któż śmiałby i kto miałby
tę świętokradczą czelność, aby wyciągać rękę do dziennikarsko zasłużonego
pieska?! Kto w sobie ma tyle tupetu, aby przygotować zamach na członka
najbliższej rodziny wolnych mediów – gwaranta naszych swobód obywatelskich?!
Wprawdzie
Naczelna nie wiedzą kto, lecz przecież łatwo się domyślić. Po pierwsze,
Naczelna dwa razy piszą, że może to przypadek, jednak Ona nie wierzą w
przypadki. Po drugie, na posesji, na której Ona teraz mieszka (no to gdzie Ona
teraz mieszka?), są dwa psy, z czego jeden to jej literat, a drugi to pies
właścicieli. W obejściu literat lata samopas, a poza obejściem jest na
postronku, więc kiedy oni go otruli? – zdaje się zastanawiać nasza Naczelna.
Trucicieli musiało być co najmniej dwóch, o czym przesądza zakończenie – „Nie
pozdrawiam trucicieli. Anka Grzybowska” Z tego wniosek, i tu jest po trzecie,
że literat Gawrosz jest zbyt ważną postacią w niezależnych mediach nie do
kupienia, aby misję jego uśmiercenia powierzyć tylko jednej osobie. No samo
wychodzi, że musiało być ich kilku…
Dramat
utalentowanego psa pogłębia jeszcze styl, w jakim śmierć miała być mu zadana, a
właściwie brak jakiegokolwiek stylu. Pies, który potrafi scenicznie „runąć na
bok”, powinien też być uśmiercany na jako takim scenicznym poziomie. Nie
koniecznie musi to być Shakespeare i trucizna wlewana do ucha, jednak brak jakikolwiek
stylu wywołuje grymasy na twarzach wszystkich hycli.
Gdyby to chociaż był klasyczny arszenik,
podany w kaszance przez jakąś wystrojoną w koronki staruchę będącą na usługach
wiadomo kogo. Albo żeby to był taki wyrafinowany tal lub polon wtarty w obrożę
przez tajne służby wiadomo kogo. Albo chociaż cyjanek w szmince puszczalskiej
jamnicy – ulicznicy nasłanej przez wiadomo kogo. Ostatecznie antyczna cykuta
podana na podstawie decyzji administracyjnej wydanej przez wiadomo kogo. Ostateczną
ostatecznością mogłoby być sprowadzenie Indian znad Orinoko, aby ukatrupili
literata kurarą. Byłby to wprawdzie zupełnie już odlotowy odlot, ale miałby w
sobie to coś. Bo każdy sposób byłby dobry, ale na Boga – nie trutka na szczury!
Owszem, pod pewnymi względami budowy anatomicznej i urody, Gawrosz może się tak
kojarzyć. Skojarzenia takie przywodzić może również sama Naczelna, która wykazywała
onegdaj słabość do przezwiska (nomen omen) „Mysza”. Jednak pomysł na otrucie za
pomocą trutki to skandal, brak elementarnej ogłady i jakiegokolwiek
wyrafinowania. Wiadomo, czyjego.
No właśnie, czyjego? Naczelna nie
przesądza, jednak ta ewidentna próba morderstwa niezależnego dziennikarza
przypomina jej wydarzenia sprzed dwóch lat. A było to mniej-więcej tak: Naczelna
wracają z przedreferendalnego spotkania w Krzyżach. Na płocie wita ją plakat z
Pinokiem, a na werandzie spłakany Wojtek tuli ciało kota. Tak, tak. Na „kawałku
druta” ktoś powiesił jej kota „tricolora” o imieniu Dana… Horror w biały dzień,
a właściwie w ciemną noc. Naczelna wracają strudzona z wiejskiego kongresu
referendalnego, a tu obelżywy plakat, kot(ka) Dana dynda na drucie i jej spłakane
dziecko. Wtedy kot, dzisiaj pies… Czy ten przypadek to już objaw kampanii
wyborczej, czy tylko przypadek?
„Nie wiem, czy jedno z drugim miało coś
wspólnego. Przywołuję tylko z pamięci kolejność wypadków.”, kończy Naczelna swój
wstrząsający akapit. Kurara mać!, chciałoby się powiedzieć. Ależ ta dziewczyna
ma charakter! Po tym wszystkim, co przeżyła… Heros, nie baba i babka z
charakterem! Po takich przejściach niejeden twardziel zacząłby pić. A one nie
pije, tylko dalej prawdę o tej gminie pisze. Pisze i przywołuje z pamięci. No
to i my przywołajmy, lecz nie z pamięci, a z tego, co napisała.
Opowieść ma swój początek tu, czyli w piątek, 24 lutego 2012 r. Jest w nie i o płocie i plakacie, jest o
Gapciu i Pinokiu, nie ma jednak o trójkolorowym powieszonym kocie Danie, kawałku
„druta” i łzach zrozpaczonego dziecięcia. I to nawet w tak lubianych przez
Naczelną jej pogwarkach w komentarzach. Można odnieść wrażenie, że nastrój
całości jest podniośle świąteczny i zdystansowanie autoironiczny, ale z
pewnością nie, że (za przeproszeniem) wisielczy. Zdaje się, że powieszenie na
płocie Naczelnej plakatu z gębą Naczelnej tak ją wówczas dowartościowało, że
ten euforyczny nastrój zupełnie przyćmił powieszenie kota Naczelnej na
werandzie Naczelnej. Gdzież więc wtedy była ta powieszona trójkolorowa Dana? Przecież
socjolożka z doktoratem nie odpuści swojemu synkowi żadnej okazji i byle katar czy
siniak na kolanie dziecka wywołuje dziesięć wpisów mamusi na jej prywatnym
portalu. Odpuściła mu wówczas te łzy? Darowała tulenie kocich zwłok? Nic nie
napisała o wstrząsie, jakiego doznał?
Dwa dni później odbyło się
referendum, społeczeństwo obywatelskie w ogóle się nie spisało i Naczelna zgasła. Rzuciła politykę, odłożyła
pióro i zajęła najbliższą rodziną (i jeszcze jej bliższym fejsbukiem).
Demografowie mówią, że najosobliwsza pod względem liczby urodzeń była jesień
’82. Nagle skoczył nam przyrost naturalny, co wyjaśniono tym, że po wprowadzeniu
stanu wojennego, ludzie uciekający od przytłaczającej ich codzienności, zaszyli
się w domowych pieleszach, zbliżyli się do siebie i oddali rodzinie. Kiedy
Obserwator miał ruję i czy wywołało ją przegrane referendum, to nie wiadomo,
ale wiadomo, że w połowie maja 2012 r. obwieściła światu, iż chętnie przygarnie
kota (Przygarnę kota). W anonsie jest nawet
wzmianka, że ukochana kotka Naczelnej synka zaginęła bez wieści. Widocznie,
biedaczka (Naczelna, nie kotka), zapomniała o drucie i synkowych łzach, lecz
nie zapomniała, że kot ma być „rudy,
czarny, tricolor albo szylkretowy.” No trzeba trafu, że już trzy dni później (17
maja 2012 r.) Naczelna wita Danę (Witamy Danę).
„Dana ma miesiąc, jest
niesamowitym tricolorem, wyglądającym jak ofiara szalonego ekspresjonisty.” Mało tego – jest nawet zdjęcie Dany z synem,
Reksem i Rudkiem, ale próżno szukać informacji, czy Reks i Rudek nie zagubili się
wraz z tym sierotą Gapciem podczas niedawnej przeprowadzki. Może wciąż rezydują
w Wojnowie i nic nie wiedzą o Naczelnej nowej rodzinie?
Koty niezwykłe są już z samej
swej kociej natury. Nie wiadomo ile mają tych swoich kocich żyć (7 czy 9?), ale
wiadomo, że zawsze spadają na cztery łapy. Tak niezwykła osoba jak nasza pani
redaktor-doktor, musi mieć równie niezwykłego, czyli zdecydowanie wyrastającego
ponad przeciętną niezwykłość kota. Ten kot musi być wprost niezwykły do
kwadratu! I jest – dziś minęła druga rocznica zrobienia zdjęcia miesięcznej
Dany. Kota tak niezwykłego, że dał się powiesić, aby w trzy miesiące później
zrobić sobie zdjęcie jako malutki kotek. I co ta Anka pije?! Czy tego nie mógł
znieść już dłużej Gapcio? Czy tym struł się Gawrosz, że aż tak wyplowiał?