poniedziałek, 11 listopada 2013

Człowiek, który rozmawiał z Leninem



Najpierw stary kawał.
Jest rok 1906. Zima. Noc. Tajga. 250 km do Irkucka. Wyją głodne wilki. Kulący się od mrozu człowiek stuka do okienka małej chatki. Zapala się świeca.
- Kto tam? – pyta zaspany głos.
- To ja, Władimir Iljicz Uljanow. Otwórzcie…
- Sp…dalaj!
Jest rok 1976. Lato. Dzień. Tajga. 250 km do Irkucka. Stara, mała chatka, a przed nią tablica:
W tej chatce mieszkał człowiek, który rozmawiał z Leninem.
   
Epos to taki gatunek epiki, gdzie życie legendarnych lub całkiem prawdziwych bohaterów przeplata się z historią narodu. W takim eposie (czasem „epopei”), jak i w całej epice, często historyczne fakty, miejsca i daty przeplatają się z bajdurzeniem, blagą i pytlującym szczebiotem narratora. Takie prawo tego gatunku, że narrator może sobie puszczać wodze wybujałej fantazji, a nawet gdyby sobie w trakcie popuścił, to i tak nikt mu nic nie powie. Od eposu nie wymaga się przecież, aby przedstawiał prawdę, bo zmyślenie czasem bardziej jest budujące, niż prawda. W niektórych wypadkach dla narodów, w innych – dla autora.
Czy mickiewiczowski „Pan Tadeusz” jest eposem, to na razie nie rozstrzygnięto, ale ruciańsko-nidzki „Pan Tadeusz, wspomnienie” o swojej epopeiczności rozstrzygnął sam za autorkę. Przyjrzyjmy się zresztą dziełu:
Obecność narratorko – autorki, choć to tylko taka, za przeproszeniem „Mysza”, co kawę poda, na kserze pokseruje i do biura OKAP-u podprowadzi, wyakcentowana jest bardzo mocno. Jaka z niej tam, Panie Premierze, „Pani”, kiedy to dwudziestolatka ledwie, koza jeszcze, którą dopiero Pan – człowiek-legenda, kilkanaście (!) razy przewieziesz na spotkania do najdziwniejszych rejonów Polski. Nie sam – się rozumie, bo ma się rozumieć, że ze swoim przyjacielem, Bronisławem Geremkiem. Przy okazji wydało się, że najdziwniejsze rejony Polski, a jest ich, jak się okazuje, kilkanaście, położone są w pasie od Ustrzyk po Warkę. Wprawdzie nie dowiadujemy się, których Ustrzyk, bo od Górnych do Dolnych jest z 50 kilometrów i parę „najdziwniejszych rejonów Polski” dałoby się po drodze znaleźć, lecz poza obecnością narratorko-autorki, da się też dookreślić czas i miejsce akcji, a więc ramy geograficzno-historyczne eposu. Przyszła Naczelna żadnych wprawdzie nadludzkich cech nie ma i tytanicznych misji nie wypełnia, wyakcentowana jest dobitnie, że i przy narodzinach i przy połogu polskiej demokracji była! Wspomnijcie, Szanowni, coście wówczas robili? Kartofle obierali, firanki prali, zamiatali obejście? Kozy pasali, No właśnie! A ona w tym czasie tę pępowinę… Aż mi dech zapiera…
Czasów i miejsc, jako niezbędnych składników przedstawionego w eposie świata, jest kilka. Najpierw kawiarnia Niespodzianka, gdzie Naczelna in spe [(tu wyjaśnijmy np. Panu Mundkowi, co łacinę polubił, że „in spe” znaczy „przyszła”) tu wyjaśnijmy np. Panu Mundkowi, że „przyszła” znaczy „w przyszłości”, a nie, że ta „przyszła Naczelna” przylazła do kawiarni Niespodzianka)] podała Panu Premierowi „jakąś kawę”. Tam go zobaczyła po raz pierwszy, ale nie zamieniła z nim ani jednego słowa… Cholera wie, jaki był powód tego niezamienienia? Czy to ta jego zapowolność, czy raczej ta szarość? Aż cud, że Naczelna in spe (Panie Mundku, Pan wie o co chodzi) w ogóle dostrzegła tego niedostrzegalnego człowieka!
Cudów jest więcej, bo jak je zestawić, to trudno się połapać w narracyjnej potoczystości Naczelnej. W drugim akapicie Naczelna pisze:
„Poznałam Pana Tadeusza w czasach dla Polski niesłychanie ważnych – w roku 89, kiedy rodziła się polska demokracja. Byłam członkinią ROAD-u, a Pan Tadeusz został premierem. Pierwszym premierem niepodległej Rzeczypospolitej.”
Dość ciekawe, bo T. Mazowiecki został premierem 24 sierpnia 1989 r., więc poznali się po tej dacie. Skoro pisze, była członkinią ROAD, a on „został premierem”, to możemy się domyślać, że Pan Tadeusz „niedawno”, „właśnie” lub nawet „przed chwilą” został tym premierem. Nie tylko że dość ciekawe, bo nawet bardzo ciekawe. ROAD, czyli Ruch Obywatelski – Akcja Demokratyczna  powstał 16 lipca 1990 roku w odpowiedzi na powstanie PC. Czyżby Naczelna in spe (panie Mundku, oko do Pana…) już rok wcześniej wiedziała, że ROAD powstanie, przy pisaniu swojego wspomnienia pomyliła buteleczki z lekarstwem, czy też sama założyła wtedy ROAD, ale to był zupełnie inny ROAD? Możliwe, wszystko możliwe lecz żeby poznać nieprzeniknione musimy przeskoczyć do akapitu nr 3.
            Trzeci akapit, choć tak obfity w nazwiska i miejsca, rozjaśnia jeszcze mniej. Powiedzmy (dopuśćmy), że jest rok 90, ROAD już istnieje, a T. Mazowiecki (wychodzi, że od roku) jest premierem. Miejsce: Niespodzianka. No więc siedzi sobie Pan Tadeusz w Niespodziance, pośród tych wszystkich przystrojonych w swetry Bujaków i Janasów (o!, w kącie znów Kuroń kłóci się z Michnikiem!), a Pan Tadeusz siedzi sobie, tak siedzi, siedzi i pod skorupą powolności z potworną szybkością kręci trybami tej swojej niesamowitej, niemal nieomylnej maszyny. Kręci, kręci pod skorupą, a tu, ni z gruchy – ni z pietruchy, wśród rozgardiaszu i fajerwerków Niespodzianki, wyrasta przed nim jakaś Anka. I ta Anka nie pamięta, o co chodziło. Chyba jakąś kawę mu podała, czy co? Pamięta za to, że to tam zobaczyła go po raz pierwszy i że nie zamieniła z nim ani słowa. Hm… Jak to zebrać do kupy, to trudno się połapać, gdzie, kiedy i czy w ogóle nasza Naczelna Go poznała?! Bo co to znaczy kogoś poznać, jeśli nie zamieniło się z nim ani słowa? Poznała go w 89, a zobaczyła po raz pierwszy w 90. Może czwarty akapit nam pomoże?
Taaa…, akurat! Kilka miesięcy po nie poznaniu (choć zobaczeniu bez zamienienia jednego nawet słowa z człowiekiem, którego poznała rok wcześniej, gdy była członkinią nieistniejącej jeszcze partii) premiera Mazowieckiego, Naczelna in spe (p. Mundku…) trafia do „OKAP-u, klubu opozycji w Sejmie RP”. Skoro ten sejm napisali Naczelna przez wielkie „eS” i w dodatku z dodatkiem „RP”, to możemy się domyślać, że chodzi naszej Naczelnej o OKP, czyli o Obywatelski Klub Parlamentarny, które w skrócie swej nazwy wielkiego „A” nie posiadał.
Jaki to był czas, tych kilka miesięcy później? Cholera ją wie, tę, jak to ona o innych lubi mówić, „akolitę” ROAD, UD, UW, PD, a ostatnio chyba już tylko PKS? Podskoczyła też, i to znacznie, w rankingu profesji, bo z Anki od podawania jakiejś kawy w Niespodziance, stała się Anką od noszenia jakichś papierów. No i od ksero, co bawiło ją szalenie, a nobilitowało w jakimś sensie. Czy zachowała kusą spódniczkę, krótki fartuszek i czepeczek kelnerki? Nie wiemy. Dowiadujemy się za to, że tu (po raz trzeci chyba) poznała po raz pierwszy Pana Tadeusza, bo go spotkała. Spotkała go „nad ksero”.
No i znów to samo, czyli co artystka miała na myśli?! Pisze tak:
Nad tym ksero po raz pierwszy spotkałam Pana Tadeusza...” Choć myśl Naczelnej jest zawsze niedościgle górnolotna i nie raz już Naczelna lewitowali, to przecież nie spotkali się „nad ksero” w sensie dosłownym, tylko przy ksero. Tyle, że oni się nie spotkali, tylko Ona spotkali jego. No więc, co artystka miała na myśli? Z tekstu wynika, że przyszła Naczelna stali i obsługiwali, On przyszedł, przeprosił i poprosił o wskazanie. Na co Ona warknęli, machnęli, rozpoznali i parę centymetrów od siebie zobaczyli… Nasz Premier i Nasza Pani Redaktor (in spe – Panie Mundku! Pan w tym czasie stawiał w branży pierwsze kroczki!) No więc spotkała go, a potem pokierowała. A On, Wielki On, dziękował jej zamyślony. Zamyślony, (…bo Pan Tadeusz był rewelacyjnym analitykiem i pod skorupą powolności z potworną szybkością kręciły się tryby niesamowitej, niemal nieomylnej maszyny…), która właśnie kombinowała, skąd on tę przemiłą i wszelkiemu stworzeniu na ziemi życzliwą osobę zna. No nic – zanim Pan Tadeusz przypomni sobie, my spróbujmy zgadnąć, kiedy to mogło być? Może akapit piąty?
            Nim piąty nam pomoże, zauważmy tylko z jakim nabożeństwem i rozstrzałem Naczelna odtwarzają dialog Naczelnej z Panem Premierem. Toż w dziurach pomiędzy wersami zmieścić by można trzy garści szczegółów, a zamiast tego jest liche:
„Pani?! Miałam 20 lat, a przede mną stał człowiek-legenda. Pani?!
Widocznie, gdy Naczelna mieli 20 lat, jeszcze nie pochodzili z możnego rodu Sapiehów, którym kłaniać się winni wszyscy premierzy i prezydenci.
A właśnie, prezydenci! Akapit piąty wspomnienia Naczelnej o Panu Tadeuszu donosi nam, że kilka tygodni później niejaki Olek Hall (zna ktoś człowieka?) przyszedł „…do siedziby ówczesnej już Unii Demokratycznej…”, żeby przekazał Myszy informacją od Tadzia, że ten zna ją z Niespodzianki, gdzie ta cała Mysza podawała mu kawę. Olek jeszcze prosi, a właściwie to nawet jakby trochę żąda, żeby Mysza nie pytała Olka o co chodzi, bo Olek nie ma pojęcia, o co Tadziowi chodzi. Tak więc po tylu tygodniach Pan Premier pamiętał, żeby przez swojego osobistego ministra przekazać Myszy, że pamięta i samą Myszę i tę jej kawę.
Spostrzeżeń ciśnie się tu kilka.
Pierwsze: Ależ to musiało być spotkanie! Ależ to musiała być kawa! Czy ona go tym ukropem oblała, że tak ją popamiętał? Przez grzeczność nie zapytam, czy jest na tym świecie ktoś, kto na swojej drodze spotkał Naczelną i jakoś jej nie zapamiętał…
Drugie: Ależ to musiał być jełop, ten Olek! Tadziu woła swojego osobistego ministra i mu mówi: pójdziesz Olek do siedziby Unii Demokratycznej i powiesz Myszy, że ją pamiętam z kawiarni Niespodzianka, gdzie mi podała kawę. Proste. No więc przychodzi ten Olek i mówi, że Tadziu mówi, o co chodzi, ale sam nie wie, o co chodzi. No i jak oni mieli te wybory prezydenckie wygrać?! Tu zaczyna się spostrzeżenie trzecie.
Trzecie: Ależ to były czasy! W kilka tygodni po spotkaniu Naczelnej in spe (panie M…) i premiera przy ksero, Olek przyszedł do siedziby „ówczesnej już Unii Demokratycznej”. Jeśli przyjąć, że UD została powołana po przegranych przez T. Mazowieckiego wyborach prezydenckich (pierwsza tura – 25.11.1990), to Naczelna in spe (wiadomo!) ominęła we wspomnieniach swój udział w wyborach! To były takie czasy, taki młyn i taka karuzela, że Naczelnej nie starczyło pamięci, by to wszystko spamiętać. Może sobie jeszcze przypomni?
Zapamiętała natomiast wspólne wyprawy z Tadeuszem Mazowieckim i Bronisławem Geremkiem. Z tym, że pamięta je w sposób dla siebie właściwy, a dla czytelnika nieprzyzwyczajonego do pisarstwa Naczelnej w sposób szczególny. Pisze np. tak:
„Jeszcze za życia Bronisława Geremka, Jego przyjaciela, kilkanaście razy jeździłam z oboma Panami na spotkania w najdziwniejsze rejony Polski - od Ustrzyk po Warkę.”
No, ja nie wiem, jak tam u Naczelnej w głowie do takich rzeczy, ale ja tam wolę wybierać się w podróże z osobami jeszcze za ich życia. Być może, że w najdziwniejszych rejonach Polski wizyty z najbardziej nawet szanowanym umarlakiem są na porządku dziennym, jednak ja bym się chyba nie zdecydowała. Jeśli Naczelna kilkanaście razy była w podróżach z Geremkiem żywym, to ile odbyła ich z nieboszczykiem?
Ostatnim wspomnieniem Naczelnej są gratulacje dla jej syna. Tak się złożyło, że cały krąg przyjaciół, niczym łańcuszek św. Antoniego, złożył się do kupy, aby Anka otrzymała gratulacje od Pana Tadeusza. Wprawdzie Anka otrzymała gratulacje przeznaczone dla syna, a synowi pogratulowano antenatów, jednak przez samo ich otrzymanie i przekazanie, jakaś część gratulacji spływa na Naczelną. Naczelna nie spodziewała się ich i dziękuje Panu Tadeuszowi za wszystko…
I za co? Za co ona to wszystko tym wszystkim, porządnym przecież ludziom robi? Szkoda ich wszystkich na taki epos, gdzie narrator świeci cudzy światłem. Nawet nie odbitym.  Ostatecznie zawsze może sobie palnąć tabliczkę, że rozmawiała z Leninem.