„Przeczytałam gazetkę gminną.” – donosi Naczelna w pierwszym zdaniu
niebanalnie przez nią zatytułowanego artykułu „Przeczytałam gminną gazetkę”. Już z pierwszej strony gazetki do oczu Naczelnej rzuciła się zajawka pt. „Wspólnota
bije się w pierś” (kursywą, bo… później), więc Naczelna odnalazła tekst
i wpadła w zachwyt. Zważywszy, że wcześniej przy czytaniu gazetki (szmaty,
bilda i inne takie) potrafiła padać na kolana, padać ze śmiechu, spłakać się ze
śmiechu i inne takie, zachwyt Naczelnej może wydać się osobliwy. Nie dajmy się
jednak zwieść – Naczelnej zachwyt nad gazetką z zasady bardzo źle gazetce wróży.
Poczytaliśmy gazetkę, poczytajmy Naczelną. Może i nas zachwyt trafi?
„Całość przejrzałam po łebkach - uderzyło mnie, ze burmistrz o
swoich adwersarzach ze Wspólnoty pisze z małej litery.” – pisze Naczelna i
nie wie, czy to „wyjątkowy brak szacunku”, czy tylko byk ortograficzny? Naczelna
więc wyjaśnia, że nazwy własne piszemy z dużej, zaprasza na korepetycje do pani
od polskiego swojego syna, a nawet służy podręcznikiem czwartoklasisty, czyli
też swojego syna. Czy Naczelna zapłaci za te korepetycje i ewentualnie z czego
zapłaci, tego już nie pisze.
Sprawdźmy więc gazetkę i my. Sprawdźmy,
a nawet policzmy. No, trzeba przyznać Naczelnej, że jak na przeglądanie całości
tylko po łebkach, Naczelna mają sokoli wzrok. Bardzo sokoli, a nawet najsokolszy
w całej gminie! Wyrażenie „Wspólnota” pada w tekście równo 20 razy. Na tych 20
użyć słowa „Wspólnota”, jedna „wspólnota” jest z małej. Ile to będzie? 5
procent? Wychodzi, że burmistrz wyraża wobec Wspólnoty zawrotne 5% „wyjątkowego
braku szacunku”. Trudno byłoby uznać, że jedno małe „w” miałoby świadczyć o
wyjątkowym lekceważeniu i pogardzie. Co więc tak grzmotnęło Naczelną – 5%
błędu, czy to, że pozostałe 19 razy
burmistrz Wspólnotę uszanował? Mnie zdzieliło, że nasza doktor od socjologii,
przeglądając całość tylko po łebkach, wytrzeszcza swoje najsokolsze, aby tego
jednego ortografa znaleźć. Jeżeli pisze, że w zajawce wyczytała, że „Wspólnota bije się w pierś”, po czym
odnalazła tekst i wpadła w zachwyt, to znaczyłoby to, że tekst przeczytała z
uwagą. Jak udało jej się przejrzeć go jednocześnie go tylko po łebkach? Ale czy
to pierwszy raz Naczelnej trzeszczy pod strzechą?
Nie rzuciło się Naczelnej w oczy,
że w zajawce stoi jak byk „Wspólnota bije się w piersi”. Tu bardzo sokoli wzrok
Naczelnej zawiódł Naczelną. Wypada więc wyjaśnić Naczelnej, że w związku
frazeologicznym z użyciem wyrażeń „bić się” i „pierś”, to drugie występuje
zawsze w liczbie mnogiej. One są tam obie, te piersi – lewa i prawa. Inaczej będzie
to byk i niech Naczelna wprosi się na korepetycje do pani od polskiego swojego
syna, poczeka, aż syn będzie miał odpowiedni podręcznik lub przejrzy własne
notatki ze studiów. Bo przecież pamiętamy, że „na obu magisterka”.
Na korepetycje u pani od polskiego,
do synowskich podręczników i własnych notatek trzeba odesłać Naczelną z powodu
zadziwiającej mnogości innych powodów. Gdy Naczelna rozwodzą się, gdzie i na
jakiej tincie co zamieszczono i czym przyozdobiono, jedno ze zdań napisało jej
się tak:
„Ta część przyozdobiono zdjątkiem naszego Drogiego Włodarza, który
przekłada jakieś papiery na biurku - znak, ze pracuje, a nie gada do
czajnika.”
Chodzi o sam początek zdania,
gdzie prędkość w zapisywaniu myśli utalentowanej dziennikarski nie pozwoliła
jej na staranne dodawanie ogonków. Literówki Naczelnej to normalna sprawa i
gdyby była staranniejsza, stałoby zapewne jakieś „Tą część przyozdobiono
zdjątkiem…” itd. Tak się składa, że ta akurat literówka Naczelnej się opłaca.
Naprawdę. Wprawdzie wyszedł bełkot, lecz ten bełkot Naczelną broni. Bo czym
jest jakaś „wspólnota” przez małe „w” jakiegoś ciemniaka od jakiejś gazetki,
jeśli prawdziwa żurnalistka po Batorym miałaby napisać, że „Tą część
przyozdobiono zdjątkiem naszego Drogiego Włodarza…”?
Ależ Pani Anko – zawołałyby
pragnące zachować anonimowość stałe czytelniczki, Andula-Marionetko jedna –
zaszczebiotałby kolega po piórze ze stażem, Naczelna – ryknęliby ze śmiechu
wielbiciele z Obsrajtucha, czy innego obesrańca, a stara Halbersztatowa zaklęłaby
w piętnastu wymarłych językach.
Chodzi o to, że „część” jest
rodzaju żeńskiego, a z zaimkiem „ta” i w mianowniku (kto/co?) to jest „ta część”, w
narzędniku (z kim/z czym?) będzie „tą częścią”, lecz my tu mamy biernik
(kogo/co?). A w bierniku zaimek ta
ma formę tę. Tak więc, nie „Tą część przyozdobiono”, a „Tę część przyozdobiono”,
o czym dziennikarz, co to powinien o język dbać, najsampierw powinien znać. Cóż,
jenzyk polska trudna jenzyk i miejmy nadzieję, że przynajmniej syn pani po
Batorym i polonistyce posiądzie sztukę odmianów końcówków w stopniu o stopień od
mamy wyższym.
Są jednak w tekście Naczelnej
znacznie lepsze sokoły. Naczelna piszą:
„Najwyraźniej burmistrz Oplach (burmistrz w tym przypadku nie jest nazwą
własną pana Opalacha, więc pozwólcie Państwo, ze pozostane przy małej literze)
robi za advocatus diaboli Wspólnoty.”
Nie, wcale nie chodzi o to, że
zjadła „a” w nazwisku, co w wypadku zapisu cudzego nazwiska może świadczyć o wyjątkowym
braku szacunku, a co z kolei w wypadku Naczelnej nie jest niczym nadzwyczajnym.
Chodzi o to, że adwokat diabła ma swoje jedno dość precyzyjne znaczenie, a
drugie potoczne. Pomijając nawet, że Naczelna chcą błysnąć, konia z rzędem
jednak temu, kto pojmie i wyłoży, o co Naczelnej chodzi i w jaki sposób ten
burmistrz miałby być tym advocatusem diaboli Wspólnoty. Owszem, można coś, że
ten… Że Wspólnota swoje, a burmistrz swoje… Że różnica zdań, że konflikt,
jednak zdaje się, że Wspólnota jest w mniejszości, więc dlaczego on jest ich, a
nie oni jego?
Naprawdę ciekawe, bo myśl ta
okraszona jest równie ciekawą intelektualną nadbudową. Naczelna czyta dziwny
tekst i biustów nie widzi. W oświadczeniu Wspólnoty też nie znalazła żadnego
bicia się w piersi, a samo oświadczenie jest, uwaga!, votum separatum do tego,
co robi burmistrz i jego radni.
Z pewnym takim jakby speszonym zakłopotaniem
trzeba przyznać, że w Obserwatorze robi się coraz ciekawiej. Ciekawe też, co
kłębiło się Naczelnej pod strzechą, gdy tak sobie to wszystko pisała. Coś
oprócz herbatki? Votum separatum to tyle, co zdanie odrębne. Nie każdy jednak,
kto ma inne zdanie niż reszta świata, wygłasza zaraz votum separatum. Owszem,
Wspólnota ma w sprawie obligacji (bo to o nie tu chodzi) inne zdanie i tę
opinię wyraża w oświadczeniu. Nie jest to jednak żadne votum, bo Wspólnota jest
w opozycji i z natury rzeczy ma inne zdanie, niż reszta rady. Gdyby, powiedzmy,
p. Vogel, którego nazwisko, jak twierdzi Naczelna, odmieniane jest przez
wszystkie przypadki, a tak naprawdę przez 3… No więc, powiedzmy, gdyby p. Vogel
wygłosił oświadczenie Wspólnoty, a jeden z radnych Wspólnoty wstałby,
powiedzmy, i powiedział, że się z oświadczeniem nie zgadza, to dopowiedzmy, wtedy
byłoby to rzeczywiście votum separatum. Powiedzmy to – tak jak burmistrz nie jest
żadnym adwokatem diabła Wspólnoty, tak Wspólnota nie wyraziła swoim
oświadczeniem żadnego votum separatum. Powiedzmy to wprost – to, że nasza
Naczelna plecie głupstwa, jest czymś zwyczajnym i mało zaskakującym. Nie raz i nie
dwa słomę ze strzechy Naczelnej zwiewało. Tu jednak niezwykłe jest to, że ze
strzechy sypie się po łacinie.
Wypadałoby też zastanowić się, o
czym jest tekst Naczelnej. O gazetce? Może odrobinę, bo większość to chyba ta
jej mania prześladowcza i autoerotyzm, czyli z jednej strony burmistrz płodzi kretynizmy,
Stecka to geniusz nie tylko od fikołków, a „Płaczliwe
oświadczenie pana Kukiełko wzruszyło mnie jeszcze bardziej.” Z drugiej
strony jest „sie dowartościowałam”, czyli: ja o przychodni, to oni o wydatkach
na ochronę zdrowia, ja o ciepłowni – oni też o ciepłowni. A obligacje zwane
„komunalnymi”? – toż to przecież Naczelna w ogóle ten temat sama wywołali!
Ostatni grubszy akapit jest o
tym, czego (i dlaczego?!) w gazetce nie ma, czyli przerżniętych sprawach
sądowych, działce do zakoszenia, a wcześniej „punkt G” Naczelnej, czyli
„lekarzówka”. Na sam koniec, już po podsumowaniu, że ¾ gazetki jest kompletnie
bez sensu, Naczelna, co się na Prawie prasowym przecież świetnie zna, wyjaśnia,
że zgodnie z duchem i literą, polemikę z „odezwą Wspólnoty” gazetka mogła sobie
puścić dopiero w następnym numerze. O znawstwie Naczelnej i nowych zasadach polemiki
z „odezwami” (skąd jej tę bzdurę pod
strzechę przywiało i czemu nie po łacinie?) to szkoda gadać. Toteż zauważmy
tylko, że już po podpisaniu się pod artykułem, zapunktowała raz jeszcze – pełny
adres strony www w gazetce głupio wygląda. Rzeczywiście – głupio to wygląda i nikt
normalny nie będzie przepisywał tych wszystkich znaczków i robaczków do
komputera. Dokąd wiedzie adres, tego Naczelna już nie napisała. Tak jak nie
napisała konkretnie, jakie kretynizmy można w gazetce wyczytać.
Czemu „odezwa” nie zawisła na
stronie Obserwatora?
Na Facebooku Naczelnej wiedzie
się chyba lepiej. Zdaje się, że szuka czegoś do przytulania. Najlepiej, żeby
miało to cechy jorka. Ten jorek może być bez oka, może być bez łapy i może być
bez czegoś tam jeszcze. Wolę nie zgadywać, bez czego może on, ten cały jorek,
jeszcze być, ale mówisz – masz...