poniedziałek, 15 października 2012

Wspomnień czar - Wisia



Poznałyśmy się w tak szalenie ważnym dla nas obu roku 1986r. Ważnym dla niej, bo po dziesięciu latach suszenia talentu wylała wreszcie zbiorem, zbiorkiem, choć samo narzuca tu niewinne słówko „zbiorniczkiem”, dwudziestu dwóch raptem wierszy i mogła znów na nich popłynąć. W aureoli  poetki-eseistki jako wrażliwego świadka swoich czasów, w nimbie jakiejś niby Wielkiej Współczesnej obskakiwała z tymi Ludźmi na moście wszystkie wieczorki poetyckie od Konstancina po Jeziorną. Niektóre wierszyki, zupełnie niezłe, a chwilami nawet dobre, da się od biedy czytać jeszcze dzisiaj.
Dla mnie ten rok był i wciąż pozostaje datą symbolicznie bolesną, a zarazem boleśnie symboliczną. Rok nekrotycznej metamorfozy podlotka jeszcze przecież i wejścia w stan głęboko uświadomionego JA. Młodego, lecz przecież już dojrzałego i w pełni ukształtowanego, wobec poczucia nędzy i egzystencjalnej beznadziei, w walce ze spersonifikowanym złem. A może właśnie przez to zło? Zło osobnicze i zarazem totalne, bo systemowe lecz przecież jakoś zapośredniczone w systemie powszechnie deklarowanych wartości. Tak, młodej, przez co nazbyt jeszcze naiwnej idealistki, jakże jednak bezbronnej wobec osaczającego Ją zewsząd prymitywizmu całego Jej ówczesnego otoczenia. Milczący świadek cudzych sumień? Być może, a nawet czemużby nie, skoro to mnie wyrzucali z Batorego w dniach, gdy ona doznawała zaszczytu wprowadzania do mojej szkoły? Prawie trzymana pod łokcie, jakby z monstrancją, a wyprowadzana, choć stosowniejsze byłoby tu „wynoszona”, niczym już sama monstrancja. Z zażenowanym wprawdzie uśmiechem i grymasem skrępowania ale i z dobrze już wypolerowanym błyskiem w oku.   
            W Pisaniu życiorysu skreśliła „Przynależność do czego, ale bez dlaczego. Odznaczenia bez za co.” Młodość, rzekła wtedy purpurowa na twarzy, nie znosi „pomiędzy”. Młodość pragnie jednoznaczności, konkretu i kontrastu, a ponad setka oskarżycielskich spojrzeń przytłoczyła mi oddech. Oskarżałam? Tak! Oskarżałam ją o rezolucję związku literatów, protest w sprawie Listu 34, a najbardziej za ten "grób w którym leży ten/ nowego człowieczeństwa Adam/ wieńczony będzie kwiatami/ z nieznanych dziś jeszcze planet". Nadal niejasne jest, nie jestem w stanie pojąć, nikt nie wytłumaczy mi i ja tego nie kupuję, jak można coś takiego napisać, a potem stroszyć ondulowane pierze Wieszczki?!
Jeszcze tego samego dnia wypatrzyła mnie na wieczorku w Harendzie. Po huraganowym ataku wrażliwości słuchaczy i odpękaniu adoracji konduktu hołdowników, zaraz wyrosła mi przy ramieniu i zaglądając w oczy: Kim Pani jest?, Co Pani robi?, Czy Pani pisze?, zgadywała rymy do moich odpowiedzi. Był rok ‘86. Tak żeśmy się poznały.
            Potem zaczęły się telefony w środku nocy i te nasze poetyckie żarty:
- Jak minął dzień, Perełko? – A, chwalić, obleci, Wisełko.    
- Co u ciebie i jak szkoła, Anula?  - Jedźmy, nikt nie woła, Wisiula.
- Wisia woła: czyjaś ty, czyjaś? – Anka na to: Piłaś, to wyłaź!
Nie dawała mi spokoju do chwili, gdy nie wygadałam się, że robię doktorat z socjologii… Wisłeczka zamilkła wtedy, jakby trafiona gromem. Dopiero później od Adasia Zagajewskiego dowiedziałam się, że to jej czuły punkt. W 1946 roku Wisława rozpoczęła polonistykę na Jagiellonce, by potem przenieść się na socjologię. I to nas łączy. Nie zrobiła jednak nawet magistra. Oficjalnie „z powodu trudnej sytuacji materialnej” lecz dziś chyba można już powiedzieć, że noblistka - przepraszam - ale była cienka. Wiśka nie miała pojęcia o sposobach przeprowadzania ankiet, o tych wszystkich próbach, wyborze miejsca, tła, celu, sposobach przeprowadzania ankiet (bezpośrednim, pośrednim, łamanym, innym) i sposobach jej kompensacji, że o matrycach przez litość nie wspomnę.
            Potem chyba się z tym jakoś pogodziła i pozbierała w sobie, bo znów zaczęła dzwonić.
- Anka! Ile biegów ma volkswagen! – pyta mnie, jak jakaś głupia, w środku nocy, gdy ja mam na głowie referendum i podwyżki za ciepło.
- Wiśka! – drę się wściekła w słuchawkę – VW ma pięć biegów ale czy ty wiesz, jakie będą podwyżki?! A potem czytam jej wiersz z końcówką: "A my na piątym biegu/i – odpukać – zdrowi". I to jest mój wkład w literaturę polską…
Pamiętam też sytuację, gdy rozmawiałam z nią przez telefon, a w tym czasie moje mniej więcej roczne dziecko ściągnęło obrus z kawą i wszystkim, co na nim było. Odruchowo wrzasnęłam, również do słuchawki, na co ona zapytała mnie, co się stało. Gdy jej opowiedziałam, licząc na ludzki gest współczucia, odpowiedziała tylko: "A wiesz, to jest dobry temat na wiersz". I odłożyła słuchawkę. Ale powstał wiersz: "Mała dziewczynka ściąga obrus". Ech, Wisełka… Wojtek jest chłopcem. Historia ta ma drugą puentę, bo gdy wiersz ten został wysłany do "Zeszytów Literackich", Barbara Toruńczyk napisała do mnie: "Szanowna Pani, jeśli kiedyś się zdarzy, że któreś z Pani dzieci coś w Wojnowie zniszczy, a Pani Wisława napisze o tym wiersz i wiersz ten dostaną »Zeszyty Literackie«, to proszę przesłać rachunek, pokrywamy wszelkie straty". Dziś nieszczęsny Rusinek przypisuje tę anegdotę sobie i swoim bachorom. 
Bawiłyśmy się świetnie. Wielokrotnie odwiedzałam ją w Krakowie, jednak większość żartów leciała przez słuchawkę telefonu. Te wszystkie Lepieje, Moskaliki i Altruiki rodziły się pomiędzy cesarsko – królewskim, a Konstancinem, a potem Wojnowem.   
Piszę jej:
- Lepiej zwrócić pół miednicy, niż stołować się w Karwicy.
On na to mi te swoje: 
- Lepiej coś tam, tego-tego, niźli coś tam, pierdu- pierdu,
Ja jej wtedy błyskotliwie o naszej sytuacji:
- Lepiej wziąć garbusa-gacha, niż dać głos na Opalacha.
a ona do mnie:
- Lepiej głos oddać na Zbyszka, niż
i tu mnie, kuźwa, prosi o rym, ale żeby nie było „zwyżka”, „obniżka”, albo inna „liszka”. Bo za ciepło „podwyżka” by pasowała ale wtedy Lepiej wychodzi jej taki trochę jakby bez sensu. Noblista, kurka wodna żesz jej mać! Żenada! Że-na-da. Więc tłumaczę jej od początku, że nie zrozumiała, że referendum, podwyżki za ciepło, a na sesjach kabaret. No to Wisiura znów próbuje:
- Lepiej w knajpie piardywać, niż na sesjach rady bywać.
Wiśka, mówię, ja muszę być na sesjach, bo społeczeństwo czeka na moje relacje. Zresztą od Wojnowa dostaję już kręćka. Kręćka?, Wisełka aż podskoczyła i smaruje: 
- Lepiej trawę żuć w Wojnowie i mieć po kolei w głowie.  
Krew mnie zalewa. Szlifuj, mówię, pilnik w łapę i szlifuj ten swój warsztat literacki, aż to „w Wojnowie” zamienisz na „w Krakowie” 
No to Wisiula się męczy:
- Lepiej trawę żuć na łące, niźli krupnik wziąć. W Biedrące.
Szału o mało nie dostałam. Co to jest ta „biedrąca”, wydarłam się na nią, aż się Wojtek obudził. Ty nie tylko socjologii ale nawet matury z polaka nie skończyłaś. Poryczała się.
- Wiśka, kuźwa, okradłaś, mówię, mnie i społeczeństwo obywatelskie ze społeczeństwa obywatelskiego. Słyszysz?! Dałaś d* na całej linii!
Wisiula nie czuła, o co chodzi. Była ciężka, by nie rzec, że  chwilami ociężała. Jaka była? Trudno mi powiedzieć tak wprost, bo sporo się przy mnie nauczyła. Pewnego razu pyta: Anka! Co Obserwator myśli o moich wierszach? Bo wiesz, Dante, Goethe, te rzeczy…    
- Wisiura! – mówię jej jak starej kumpeli – Ja jestem pokoleniem wychowanym na Eliocie, Whitmanie, na nazwiskach, które być może nic Ci nie mówią. Dla nich dwóch nauczyłam się angielskiego, dla Boudelaire'a -  francuskiego. Poezja niemiecka czy włoska -  mimo całego szacunku dla wizjonerstwa Dantego i Goethego -  aż tak mnie nie pociągnęła. Rosyjski mam wrodzony -  mój Ojciec był zakochany w Rosji i jej niezmierzonej duszy.
Dziś mojej Wiśki  już nie ma. Ja po angielsku, francusku i wrodzonym rusku dalej zasuwam, ale w Wojnowie to nie ma do kogo.

Jeden z jej limeryków zachowałam w pamięci
Pewna Redaktor (wieś Wojnowo)
Wieść niesie - problem miała z głową.
Także Redaktor (ale inny),
Ten problem za pomocą rynny
Rozwiązał. Twierdzi, że to zdrowo.      

poniedziałek, 1 października 2012

Wspomnień czar



Oglądam fotografie ludzi, których poznałam i odżywają wspomnienia.
To było czyste szaleństwo, ale taka już z jestem. Wróciłam właśnie z kolejnej wyprawy w mój ukochany Hindukusz. Wracałam piechotą, bo uciekł mi ostatni Pekaes. Z Hindukuszu autobusy nie jeżdżą po zmroku, więc kiedy wreszcie dowlokłam się do domu, byłam kompletnie skonana. Właśnie zrzucałam buty z nóg, a z pleców plecak, gdy rozdzwonił się telefon. Nie chciało mi się z nikim gadać i marzyłam tylko o ciepłej kąpieli i filiżance kawy. Przemogłam się jednak i podniosłam słuchawkę. O dziwo – gdy tylko ją podniosłam, momentalnie przestał dzwonić telefon. Z tego zmęczenia i skonania „Obserwator, słucham” powiedziałam jeszcze po hindukusku.
- Anka! Musisz tu zaraz przyjechać! Słyszysz?! Rzucaj wszystko i przyjeżdżaj. Do Mediolanu!– krzyczał ktoś w słuchawkę.
- Jestem skonana ze zmęczenia. – odrzekłam – Nie ma ciepłej wody i skończyła mi się kawa… Do Mediolanu? – dodałam, a w głowie zapaliła się lampeczka – Silvio?
Minutę później, wykąpana, ogolona i po kawie lecz z wciąż mokrymi włosami, pędziłam jak szalona przez wymarłe, spokojnie śpiące jeszcze o tej porze Wojnowo. Ludzie rozstępowali się na widok mojego samochodu.
- Ludzie, rozstąpcie się na widok jej samochodu. – zawołała jakaś kobieta w kraciastej chustce na głowie – To nasza Pani Redaktor!  
- Na pewno coś się stało. Może w Mediolanie? – odpowiedziała jej domyślnie inna w pasiastej chustce.
- Blbulgbmmm… - wybełkotał powszechnie znany pijak, moczymorda i złodziej, lecz jego bełkot rozwiał się w szumie wiatru.  
Gdy wciąż uwiązane drutem drzwi mojego samochodu chciały wypaść na kocich łbach Via Dante, właśnie wstawał dzień. Roztrącając zaspanych ochroniarzy wpadłam wprost do garsoniery Silvia.
- Anka! – zawołał unosząc się w atłasowej pościeli, w której drzemało jeszcze kilka par nóg – Oszalałaś? Mogli cię przecież zabić.
- Gdzie on jest? – odpowiedziałam nie mogąc odnaleźć w torbie notatnika i aparatu.
- Uspokój się, dziewczyno. Muammar przypłynie na Sycylię po południu i będzie na nas czekał z kolacją. Prześpij się, wykąp, napij kawy. Masz jakąś kieckę?
Pieniędzy nie zabrałam w tym pośpiechu z domu, a Silvio wie, że jesteśmy nie do kupienia i żadnych tych-tych nie przyjmę. Zawarliśmy kompromis i wywiad miałam przeprowadzić w jakimś odlotowym mundurze.
Z góry prywatny jacht Muammara prezentuje się okazale i jest wielki, jak nasz dawny transatlantyk. To skojarzenie przywołało wspomnienia, kiedy działałam w opozycji.  Kiedy samolot podchodził do lądowania w Fontanarossa, zdążyłam opowiedzieć ze szczegółami, jak mnie wyrzucono ze szkoły. Libijczycy czekali na nas na płycie lotniska, gdzie Silvio przedstawił mnie Muammarowi.
- To jest Anka z Obserwatora. Musisz wiedzieć, że komuniści relegowali ją kiedyś z Batorego.
- Za burtę? – Kadafi ze współczuciem pokiwał głową – Płynęłaś bez biletu?