niedziela, 1 stycznia 2012

Telefony w mojej głowie – na-na-na-na-na-na-na-na-naa….


Niedawno minęła 10-ta rocznica śmierci Grzegorza Ciechowskiego, którego spora rzesza uważa za jednego z wybitniejszych artystów współczesnej sceny. Pozostały po nim piosenki, muzyka, zdjęcia, nagrania TV i wiele innych dowodów jego niewątpliwego istnienia. Pozostały też teksty, z których jeden szczególnie pasuje do dzisiejszego tematu. Ten tekst, to „Telefony”.

Biografia liryczna.
13 lutego 1938r. urodziła się w Warszawie Zofia Halbersztad. Mała Zosia była trzecim dzieckiem znanego warszawskiego przedsiębiorcy Efraima Halbersztada, któremu wcześniej urodziło się dwóch synów, zresztą bliźniaków. Wiadomo o nich tylko tyle, że studiowali na Politechnice i prawdopodobnie zginęli podczas powstania w Getcie Warszawskim. Ojciec Efraima i jednocześnie dziadek małej Zosi, Natan Halbersztad, posiadacz poważnej flotylli wozów konnych, prowadził usługi spedycyjne na potrzeby warszawskiej poczty. Interes kwitł nieopodal starego dworca kolei Warszawsko – Wiedeńskiej przy ul. Towarowej. Dawało mu to na tyle poważny dochód, aby nie tylko wykształcić samego Efraima, ale łożyć również na wykształcenie wnuków i sporej czeredki innych, mniej zamożnych chłopaczków. Taki podobno po prostu był – kochał ludzi.
Stary Halbersztad, mimo talentów organizacyjnych i smykałki do pomnażania taboru dyliżansów (i dochodów), był człowiekiem oczytanym i nawet bywałym, choć niewykształconym. Sam uważał siebie za „starozakonnego”, lecz bardzo się jednocześnie starał i jeszcze więcej płacił, aby Efraim Halbersztad, dziedzic i twórczy kontynuator spedycyjnego interesu, wyszedł na eleganckiego goja. Efraim otrzymał wykształcenie staranne (Szkoła Handlowa), a szerokie horyzonty i ciekawość świata sprawiły, że zwiedził pół świata i zagnało go nawet za ocean. Stamtąd przywiózł respekt dla nowinek technicznych i dawna poczta carska zaczęła zmieniać tabor z konnego na samochodowy. Na dwa i pół roku przed wybuchem wojny (właśnie wtedy urodziła się nasza bohaterka) junior Halbersztad był poważnym, znanym i szanowanym przedsiębiorcą. Na tyle poważnym, że sam gen. Wieniawa – Długoszowski byłby ją trzymał do chrztu, gdyby tylko Efraim wyznawał tę ulepszoną i nowocześniejszą wiarę w Pana Boga.
Telefony w mojej głowie
bez przerwy trrrrrrrrrrr…
8-go września 1939r. Halbersztadowie są spakowani i gotowi do wyjazdu, jednak mała Zosia jest poważnie chora (szkarlatyna) i rodzice nie decydują się na ucieczkę pod Lublin. Lublin był miastem, z którym pan Efraim wiązał jakieś finansowe nadzieje (prawdopodobnie gorzelnie) i już wcześniej zdążył nabyć w jego okolicy kilka nieruchomości. „Francja i Anglia ruszą lada dzień, lecz po co się narażać?” – wspomina po latach ojcowską zapobiegliwość pani Zofia. Halbersztadowie nie uciekli, Zosia wyzdrowiała, Niemcy wkroczyli i okazało się, że da się żyć. Przynajmniej na początku. Getto, mur, głód i wywózki przyjdą dopiero za pewien czas, którego Zosia i tak właściwie nie pamięta. W pamięci, pani Zofia ma z tego okresu tylko jedno, za to bardzo mocne wspomnienie. Wyzwoliciele już dawno przebiegli wschodnią Polskę w pogoni za okupantem, kiedy na środku wsi Flaszki (12 km od Zamościa) dostała w twarz od niewiele od niej starszego wyrostka. Dostała, bo Żydom się tak należy. Zabrał jej szalik i czapkę, po czym na odchodnym przewrócił prosto w kałużę wczesnowiosennych roztopów. Przeżyli dzięki wyprzedaży za bezcen ostatnich kosztowności, a do Warszawy wracała na wózku ciągniętym przez rodziców. Ojciec dostał propozycję pracy w Szczecinie, jednak matka wolała gruzy dawnego domu na starym Mokotowie. Efraim Halbersztad zatrudnił się w Biurze Odbudowy Stolicy, gdzie jego wiedza i umiejętności pozwoliły im na w miarę, jak na ówczesne warunki, przyzwoite życie.
Nikt nie dzwoni, nikt nie dzwoni,
to tylko ja, tylko ja…
W 1946r. Zosia poszła do szkoły u sióstr Norbertanek przy ul. Kramarnej – dziś już ten budynek nie istnieje, a w jego miejscu wyrósł biurowiec GM Capital Bank. Z podstawówki wyniosła podstawową znajomość angielskiego, a z domu (biegłą) francuskiego. Tak – w domu, specjalnie dla małej, mówiło się wyłącznie po francusku. O niemieckim nie ma sensu nawet wspominać, ponieważ w tamtych czasach rodziny każdego poważniejszego przedsiębiorcy uważały go za swój drugi język narodowy. Potem było liceum na Saskiej Kępie z angielskim, jako językiem wykładowym i matura. Były też wiersze, fascynacja malarstwem i pierwsza miłość. Zosia abiturientka przez dwa lata nie mogła się dostać na Akademię Sztuk Pięknych ze względu na nieodpowiednie pochodzenie. Córka przedwojennego bogacza, choćby nawet najzdolniejsza, musiała ustąpić miejsca dzieciom klasy pracującej miast i wsi, ponieważ tego wymagała dziejowa sprawiedliwość. Ta sama sprawiedliwość wymagała, aby młoda, zdolna i wrażliwa dziewucha dostała nakaz pracy w Warszawskiej Fabryce Pomp na Tarchominie.
W 1959r. Zofia Halbersztad otrzymuje indeks wyższej uczelni – jest studentką polonistyki i jednocześnie ma przyznany indywidualny tok studiów na wydziale Historii Sztuki UW. 5 lat później broni się na obu kierunkach i od razu otrzymuje propozycje pozostania na uczelni. Na obu wydziałach! Pod koniec 1967r. jest już właściwie gotowa do otwarcia przewodu doktorskiego, jednak nad jej karierą zaczynają gromadzić się chmury. Dylemat wydaje się prosty – wyjazd lub zmiana katedry. Rok 1968 i antysemicki kurs władz to dla niej wstrząs i rysa w poprzek pamięci na całe życie.  Rodziców, wówczas starszych już ludzi, którym pozostała już tylko ona, żegna we łzach na Dworcu Gdańskim. Obiecuje, że za kilka miesięcy przyjedzie do nich, do Paryża. Nie pojedzie, bo nie będzie już miała po co. Matka umiera na udar jeszcze w pociągu, pomiędzy Berlinem a Saarbrucken. Ojciec kilka tygodni później rzuca się pod tramwaj pod słynną księgarnią braci Imaginaires przy Rue Mensonge w siódmej dzielnicy. W pokoju hotelu Nulle Part zostawia krótki list, w którym pisze, że od tęskniącej starości, gorsza jest tylko samotna starość. Tej samotności Zofia Halbersztad nie wybaczy sobie już nigdy.
Tam gdzie dzwonię nie poznają
Mego głosu-głosu-głosu-głosu-głosu…
Praca naukowa pochłania ją bez reszty i przynajmniej na pewien czas staje się ucieczką od rzeczywistości. Wybiera etnografię, która obok historii sztuki, będzie jej pasją do końca życia. Znajomość języków pozwala jej na druk pod pseudonimami w zachodnich pismach specjalistycznych (L’Acte d’exister - Paryż, BERTHOD - Bazylea, Beyond Writing Culture - Cambridge, Volkskunde – West Berlin, Ethnology and ethnography - Londyn) Zdobywa uznanie również w kraju, gdzie jako bardzo jeszcze przecież młoda osoba, wprawia w osłupienie szerokie koła naukowe odkrywczością i śmiałością wniosków. Dr Zofia Halbersztad prowadzi badania na terenie całego kraju. W jednym roku potrafi zajmować się śladami wpływu konfliktu kościoła unickiego i grekokatolickiego w kulturze Bojków i Łemków, i jednocześnie przygotować do druku poważną dysertację na temat indukcji Flamandów osiadłych na Żuławach (I poł. XVII w.) na kulturę Kociewia. Ta praca i zainteresowanie, z jakim została przyjęta (publ. 11 Nov. 1972, vol 310. SCIENCE p.1016 - Oxford Ancestors Ltd) otwierają jej drogę najpierw do cyklu wykładów w The University of Oxford, a następnie do Bazylei i Paryża (wtedy po raz pierwszy odwiedza wspólny grób rodziców), gdzie wspólnie z M. Masenzio publikuje swoją "Sacre et identite ethnique; frontieres et ordre du monde", oraz „Myth and Fabrication – Custom Essays for private war” – Lemire-Essex Published Ltd. Droga została już wcześniej przetarta przez druk „Studie der Dummhait – Autor Personlichkait Problem” w Universitat Freiburg/Ferlag (71/V/Bs.) Druk możliwy był dzięki życzliwości prof. Johana Erfundena.
Propozycja pozostania na Zachodzie jest kusząca, jednak w kraju ktoś już na nią czeka. Za rok urodzi się pierwsza córka, jednak Zofia Halbersztad pozostanie przy swoim nazwisku. W 1976r. otrzymuje tytuł profesora zwyczajnego, a dwa lata później zostaje kierownikiem Instytutu Etnologii i Antropologii Kulturowej UW. Władze nie bardzo wiedzą, jak należy ją traktować – pani Zofia ma już tytuł Auslender Docent na holenderskim Erasmus Universiteit Rotterdam, a jednocześnie podpisuje list protestacyjny w sprawie wydarzeń w Radomiu i Ursusie. Działa również w KOR. Nominację uzupełnia „szczera rozmowa” w wydziale propagandy KC – albo pani profesor będzie sobie badać i drukować, albo szczekać na władzę ludową. To „szczekanie” prof. Zofia Halbersztad zawiesza i bez reszty poświęca się badaniom i studentom. Pisze kolejne prace z zakresu wpływu idei strukturalizmu i fenomenologii na socjologię i etnologię w szczególności. Jej opracowania dotyczące semiotyki i semiologii na badania antropologiczne stają się materiałem na kilkanaście doktoratów w Polce i zagranicą.
Ten telefon w mojej głowie tylko
brzęczy-brzęczy-brzęczy-brzęczy…
Obok badań nad relacjami pomiędzy filozofią a antropologią, studiom genderowym i tekstualizacji etnografii, pani Zofia dużo podróżuje prowadząc „badania terenowe”. Przełom lat 70-80 to wyprawy w poszukiwaniu tożsamości narodowej Słowian – Bałkany, Łużyce, Ukraina i Rosja. W tym okresie powstają najważniejsze prace jej dorobku. Dalsza część pracy i zainteresowań to historyczna wspólnota Bałtów i ludów ugrofińskich. Jedna z wypraw ze studentami przynosi rewelacyjne odkrycie – „kamienne baby” występujące na Mazurach, Litwie i Łotwie przypominają pod pewnymi względami artefakty z gór Kaukazu. Na wielu kamiennych posągach można dostrzec podobny motyw dekoracyjny – szeroki pas i tzw. „róg obfitości”. Zdumiewające jest dopiero datowanie znalezisk. Odkrycia z basenu Bałtyku (II-IX w. n.e.) powstały w tym samym czasie, co ich kaukaskie odpowiedniki. Prof. Halbersztad wysnuwa wniosek, że ojczyzną m. in. dawnych Prusów jest rozległy obszar środkowej Azji. Badania językowe, prowadzone już bez jej udziału, potwierdzają tę hipotezę i rzucają nowe  światło na historię ludów, które nie posiadały własnego pisma, a których historycy dawnych epok potraktowali dość ogólnikowo.
Stan wojenny zastaje panią profesor w Finlandii. Bez wahania wraca do kraju i ukochanej córki. Przez pewien czas drukuje swoje artykuły pod pseudonimami w podziemnej prasie (Nowa, Babaecalus, Cogito itd.) i kontynuuje działalność naukową. Zofia Halbersztad, członkini Rady Prymasowskiej i Komitetu Obywatelskiego, jest uczestnikiem wydarzeń związanych z „okrągłym stołem”. W 1989r. nie przyjmuje propozycji ubiegania się o funkcję Rektora UW, ani nie godzi się na kandydowanie do sejmu kontraktowego. W 1997r. odchodzi na emeryturę, jednak wciąż utrzymuje dawne kontakty. Dziś ma 73 lata i cieszy się doskonałym zdrowiem. Wciąż pracuje, a historii, obyczajom i spuściźnie materialnej Prusów poświęca cały swój czas. Mieszka na stałe w Milanówku, a lato spędza u córki, w jednym z gospodarstw agroturystycznych na terenie gminy Ruciane-Nida. Otoczona wianuszkiem dawnych studentów (dziś przyjaciół), gotowa jest pomóc w promocji turystycznej naszej gminy. Bieda polega na tym, że obecna władza nie chce z jej wiedzy i możliwości korzystać…
telefony w mojej głowie wciąż
telefony w mojej głowie wciąż
telefony w mojej głowie wciąż
telefony....
to tylko jaaaaaaaaaaaaaa...

Kłopoty z prof. Zofii Halbersztad są dwa.
Pierwszy – biografia od początku do końca jest fałszywa. Została przeze mnie wymyślona, aby pokazać, że życiorys można dorobić każdemu. Wystarczy się troszeczkę wysilić, puścić wodze fantazji i odpowiednio dobierając szczegóły, można od biedy dorobić legendę każdemu. Ta fałszywa biografia, to mniejszy kłopot naszej pani profesor.
Drugi – Zofia Halbersztad nie istnieje. Nasza kochana pani profesor jest postacią zmyśloną i próżno jej szukać w wykazie ludzi nauki. Nie była promotorem żadnej pracy magisterskiej, ani nie napisała żadnej książki nie istnieje we wspomnieniach swoich współpracowników i uczniów. Tak naprawdę Zofia Halbersztad znajduje się gdzieś pomiędzy Yeti i „kanałami na Marsie”, porucznikiem Rżewskim i Don Kichotem, Harrym Potterem i Alicją (z Krainy Czarów).
Mimo pewnej problematyczności z własnym istnieniem, a także kłopotami z obsługą komputera (ten cały Internet to już nie dla niej), wirtualna pani profesor potrafi odnaleźć swoją dawną i dzięki wciąż świetnie działającej kiepełe, doskonale  pamiętaną studentkę. Wirtualna Zofia świetnie radzi sobie w Realu i zachowuje się zupełnie jak prawdziwa. Pisze najprawdziwszy list do Naczelnej i oferuje swe usługi, a szczególnie rozległą wiedzę o kulturze Prusów. Martwi się o kulejącą gminną promocję, gromi dyletanctwo i amatorszczyznę i troszczy się o przyszłość geszeftu własnej córki. Podaje nawet receptę: wyplatanie koszyków z trawy, wycieczki po bunkrach, a nawet rękodzielnictwo. Jest nawet gotowa wskazać „uroczyska” i służy mapką.
Oferuję swoje usługi za darmo. Jestem gotowa zaprosić do współpracy moich kolegów – więcej, jestem nawet gotowa pomoc w zdobyciu funduszy i nagłośnieniu tego naszym kanałami.” – pisze szanowna prof. Zofia Halbersztad – „Przecież my jesteśmy do dyspozycji, chętnie przywieziemy naszych studentów, pomożemy. To leży też w moim interesie, bo o ile ja spokojnie żyję z emerytury w Warszawie, o tyle moja córka związała się z gminą Ruciane-Nida. Oczywiście - służę moim nazwiskiem.
Nasza Naczelna czuwa na posterunku i w pełnym rewerencji tekście przypomina sobie różne scenki z p. profesor w tle – sesje pod Mickiewiczem na skwerku pod PAN-em.
My/Naczelna smaruje przy okazji dość osobliwą figurę logiczną. Przesłanki są takie:
My sądzi otóż, że jej wspólnik (ten od historii sztuki i filozofii) słyszał o pani Profesor…
Być może nawet Pani Profesor przypomina go sobie…   
Bez względu na to, czy Jacek słyszał i czy stara Halbersztadowa go pamięta, oboje (My i jej wspólnik) zawdzięczają wspólne wnioski (uwaga!) „znakomitej ręce Pani Profesor.”
To nie wszystko. Pani Profesor Zofia Halbersztad waruje przy monitorze i pól do 11-tej w nocy skromnie dziękuje wszystkim za uznanie. Powtarza nawet deklarację – „Jestem do dyspozycji i postaram się zaangażować moich byłych studentów. Choćby Panią Ankę.”
Ta przyszła nominacja nie może przejść bez echa i doktor socjologii herbu Lis natychmiast melduje się i stuka obcasikami na rozkaz: „Pani Profesor, jestem do Pani dyspozycji. Anka Grzybowska”
Ładne, prawda? Bo Pani Profesor istnieje tylko tutaj. Jest takie powiedzonko – Jeśli rozmawiasz z Panem Bogiem, zapewne po prostu się modlisz. Jeśli jednak dochodzi już do tego, że Pan Bóg zaczyna rozmawiać z Tobą -  natychmiast zgłoś się do poradni zdrowia psychicznego.
Co należy zrobić, gdy jesteś Naczelną Obsrywatora i pisze do Ciebie Twoja zmyślona Pani Profesor? Nic. Nic nie rób. To tylko te telefony w Twojej głowie bez przerwy trrrrrrrrrrrrrr…

24 komentarze:

  1. Jestem pod wrażeniem znajomości historii. Czy nie boi sie Pani, że ktoś zakwestionuje zdanie: "Halbersztadowie nie uciekli, Zosia wyzdrowiała, Niemcy wkroczyli i okazało się, że da się żyć. Przynajmniej na początku. Getto, mur, głód i wywózki przyjdą dopiero za pewien czas, którego Zosia i tak właściwie nie pamięta."? A to przecież prawda. To nie były getta a żydowskie autonomie. Żydzi w Łodzi mieli nawet własne pieniądze. A wysyłkę żydów do obozów przeprowadzała żydowska milicja.Jak daleko propaganda odeszła od informowania o faktach.A co do naczelnej to ma pani całkowitą rację. Niestety szybko się uczy. na jej portalu zaczyna gościć sport co ma stworzyć wrażenie obiektywnego portalu i zachęcić do jego odwiedzin młodych ludzi. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie pierwsza i nie ostatnia postać powołana do życia przez "naczelną".
    Dziwie się tylko postawie jej wspólnika pana Jacka Dobrzynieckiego.
    Czy ten człowiek naprawdę z własnej nie przymuszonej woli firmuje to wszystko swoim nazwiskiem?
    Bo to że "naczelna" kłamie już chyba dawno sobie zadał sprawę.
    Marek

    OdpowiedzUsuń
  3. Pani Aniu. Proszę o opisanie swojej przyjaźni z Panem Samochodzikiem i Frodo Bagginsem.
    Napoleon.

    OdpowiedzUsuń
  4. Znacie motyw zakładania nie swojej skóry z "Milczenia owiec"? O ileż ładniej wygląda się w jaskrawych piórkach papuzich niż w szarym ubarwieniu wróbelka. Patrząc na nią, ja tam ją rozumiem. Odi ergo sum.

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo ciekawy tekst choć trochę przydługi. Można wymyślać rozmaite historie, a celuje w tym nasza ukochana pani "a" podająca się za redaktorkę i to naczelną w dodatku. Podobno jako sąsiadkę z naprzeciwka ma lekarkę psychiatrę. Trzeba by tej sąsiadce powiedzieć o tym ciekawym przypadku, na którym prawie nie ruszając się z domu mogła by zrobić doktorat, habilitować się itd. A może ktoś namówił by Panią Doktor aby skomentowała ten bardzo, naprawdę bardzo ciekawy przypadek. Pani Doktor, jeśli Pani jest czytelniczką tego bloga prosimy o głos. Zmartwieni chorobą "a".

    OdpowiedzUsuń
  6. Oglądałem program TV - ale nie w tym rzecz. Jak to w ogóle możliwe, by dama złapana na jeździe po pijaku wypowiadała się na temat moralności i przyzwoitości? Przy okazji zdołała wykreować się jeszcze na wzorową matkę. Jeśli gmina będzie dalej zezwalała na podobne wyczyny - toż to przecież będzie świadczyć o niej samej. Burmistrz... Mój Boże, tak żałosnej postaci nie widziałem już ładnych parę lat. Coś nie ma szczęścia ta wasza gmina do władz. Nie przespaliście aby czego? Sami u was ślepi, kulawi, garbaci, o końskich pyskach, wrednowatych charakterach i zerowych umiejętnościach? Nie wierzę...

    OdpowiedzUsuń
  7. Odnoszę wrażenie, że prawdziwymi przypadkami są ci, którzy wierzą tej Pani. Bo cóż ona winna, że chora. Pewnie połowy swoich zmyśleń nie pamięta. Mąci jej się w głowie jeden profesor z drugim.
    Może i kogoś pod Mickiewiczem spotkała (kto wie, może był to sam wieszcz?). Może nawet było to spotkanie inspirujące późniejszą karierę naukową tej pani. Pamięć potrafi płatać różne figle, szczególnie po fikołkach...

    OdpowiedzUsuń
  8. Chyba przydał by się gminie zarząd komisaryczny. Rozpieprzy to do końca i będzie nareszcie fajnie. Może wrócą prawdziwi Mazurzy i zrobią porządek. a tak naprawdę to wina Tuska :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Czy pani Ania Tuska też znała? Skoro jej wzorem i idolem swego czasu (gdy była małą dziewczynką) był Mazowiecki, to Tusk się też tam w pobliżu Mazowieckiego kręcił więc się mogli spotkać. Tak więc pani Ania to też wina Tuska, zresztą wszystko, jak powszechnie wiadomo, to WINA TUSKA

    OdpowiedzUsuń
  10. Jeśli chodzi o tuska to polecam przeczytanie wierszyka
    http://www.rp.pl/artykul/9133,701326-Ziemkiewicz--Niewinnosc-Tuska--Wojciechowi-Mlynarskiemu-.html

    Doskonale obrazuje jakiego Polska ma premiera

    OdpowiedzUsuń
  11. Jaki wódz takie plemię... dlatego w Rucianem Nidzie i gdzie indziej tyż.

    OdpowiedzUsuń
  12. To nie Tusk. To żydokomuna. Albo masoni. A już na pewno istnieje jakiś spisek.

    OdpowiedzUsuń
  13. żydzi, masoni i pedały a także czarni

    OdpowiedzUsuń
  14. Oprócz Pani My Naczelnej jest jeszcze w naszym mieście jak wszyscy zapewne wiedzą kolejny barwny dennikarz, taki nasz nidzki, plotkarski blogerek-ratlerekdgar Edgar Alfons Pleciugowski co wie wszystko z każdej wioski!!! Na swym blogu kłamie,ściemnia wiec KOPIUJĘ Tu i WKLEJAM:

    EAP-ie, EAP-ie, jak czytam twe pokręcone wyjaśnienia, to aż mnie w dupie drapie. Możesz mnie od razu wyciąć i "do wora" ale ja i tak poczynię kopiuj-wklej i na OBSRYWATORT tam nie wycinają nikogo nawet wrogów!!
    Zróbmy małe resune. Wydzierżawiłeś od Zarządu Gminy grunt, jak domniemywam, na krótki(3 lata?)okres, gdyż Zarząd nie mógł na dłużej. Na tym gruncie nielegalnie postawiłeś chlewik, który wyceniłeś na 200 tysięcy zł. Żałosna kpina. Ja w tym samym czasie kupiłem w centrum Nidy garaż, za który zapłaciłem 4 tysiace zł. Nawet gdyby twój chlew był 5 razy większy, to jego wartość wyniosłaby najwyżej 20 tysięcy. Skąd twój wart 200 tys? Przez kolejne lata jak sądzę nie płaciłeś żadnego podatku za budynek pod działalność gospodarczą, bo budynek stał nielegalnie. W związku z powyższym prawdopodobnie okradałeś zadłużoną po uszy wówczas Gminę nie płacąc właściwego podatku?
    W dodatku, skoro dzierżawiłeś grunt na krótkie okresy to nie miałeś żadnego prawa pierwokupu i tu Opalach miał zupełną rację. Ty jednak przyjmowałeś zawsze postawę lizania dupy rządzącym, łaziłeś skamlałeś,zastraszałeś, powoływałeś się na status biednego rencisty i tak przy kolejnym korycie zalegalizowali ci najpierw chlew(budynek socjalny) a następnie załatwili ci zgodę na zamieszkanie za milczenie. A ty za pieniądze i na zlecenie atakowałeś i obrażałeś przyzwoitych i porządnych mieszkańców naszej Gminy. Wieczny rencista i nieudacznik, ciągle pokrzywdzony przez Boga i los, Edmund Antoni Pomiechowski, którego czuć było z daleka zanim się pojawił i jeszcze długo po tym jak odjechał. Twoją historię z ul. Mazurskiej i Łabędzia przypomnę w drugim odcinku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale mu przyłożyłeś. Napisz tą drugą część. Czekamy z rodziną na to, jak na ,Mode na sukces, w telewizorze. Widać, że jesteś w porzo i masz łeb jak duży sklep. Napisz też, kogo po nim obsrasz. Dobrze ci to wychodzi.Trzymaj fason

      Usuń
    2. Coś długo nic nie ma o Pleciugowskim.Chyba temu papuciowi przede mną amunicja się skończyła. Jak brak wam tematu, to napiszcie, że on 40 lat temu chodził w sandałach na chrobrego wałach. Sama widziałam w Szczecinie. Potem grał na mandolinie. Ludzie w beret kasę mu wrzucali. Może ludzie kupią?

      Usuń
  15. Mam pytanie? Skoro Ori/Anka/ spotkala sie na jakiejs tam uczelni /niby studiowali razem/ z naszym rzecznikiem prasowym gminy, p. Strzalkowskim, i tak sie "cholernie kochaja", to o co tu chodzi? Tylko o stolek. Wygryzc Go. Najlepszy sposob, zniesc ten stolek i po wyscigach. Troche myslacy.

    OdpowiedzUsuń
  16. Nasza Ori-Anka coś dzisiaj nie w sosie. Banuje i opierdziela wszystkich równo. Może zapomniała, że dzisiaj wszystkie sklepy są zamknięte i nie zrobiła zapasu?

    OdpowiedzUsuń
  17. Z tą małą różnicą, że Strzałkowski studiował i ukończył studia, zdobył dyplom, i wykształcenie, co widać, słychać i czuć.A Ori.....?

    OdpowiedzUsuń
  18. A Ori mowi... mówi ... mówi... Mam wrażenie, że matury też nie ma, obym sie mylił...Lord...Wader....

    OdpowiedzUsuń
  19. Tak szczerze mówiąc to mi tej tępej strzały nie szkoda,szkoda mi ludzi którzy tępo wierzą w jej beznadziejne możliwości,i nad czym tu się roztkliwiać?Sama zgnije we własnym bagnie!Śmieci się wyrzuca.Więc polecam wszystkim.

    OdpowiedzUsuń
  20. No i oczywiście troszkę kultury należy zachować.Bo inaczej co nam zostanie?W stosunku do sromola pozostaje tylko jedno."Pijemy,pijemy,jutro pojedziemy"lub, "lepiej wypić i zwymiotować niż ma się zmarnować!"

    OdpowiedzUsuń
  21. na 10:05 Nie używaj nazwiska, bo pojechałeś za ostro. Gdyby to czytał mógłbyś mieć problemy. Szkoda, że tyle fatygi, a odzew mizerny. Wrzuć mu na bloga, to dotrze do większej grupy osób. Tych z tamtego obozu.

    OdpowiedzUsuń
  22. Strzała, taki sam wieczny student, jak ori-anka. Studia przeważnie się robi w 4 lata. A nie w 8 . Ten z bólami zrobił je zaoczne. Gdyby był taki zdolniacha, bystrzacha to robił by dzienne. Co prawda, nie jest po Olecku, lecz daleko od niej nie odskoczył. Pozdro. Piszak.

    OdpowiedzUsuń