poniedziałek, 14 lipca 2014

Nasza pani rybolog



Interdyscyplinarna wszechstronność Naczelnej, Ich erudycja i szpagatowy rozkrok szerokości horyzontów budzą niekłamany podziw, zazdrość, a nawet zawiść. To nie jest jakieś tam oblatanie w paru zaledwie dziedzinach. Samorząd, demokracja i społeczeństwo obywatelskie, rodzimy kinoteatr, literatura zagraniczna i poezja obcojęzyczna, architektura, jesienny opad liści, wiosenny wzrost chwastów, zimowe utrzymanie dróg i knajpiany wystrój wnętrz – nic nie ma przed Anką tajemnic. A przecież są jeszcze meandry ciepłownictwa (miejskiego, szkolnego i jej własnego domowego), kanalizacja i wodociągi, (nie)sprzątanie po psach i najem lokali na wolnym rynku z trzeciej ręki…  A gdzie jeszcze prawo, a w nim choćby prawo pracy, prawo prasowe i prawo wodne? A gdzie ustawy, a w wśród nich ustawa o systemie oświaty, ustawa o ochronie przyrody, ustawa śmieciowa, czy „ustawa o jawności informacji publicznej”? Nasza Anka znają się na wszystkim i choć wiadomo o tym nie od dziś, to przecież nie przestanie wciąż tą niby oczywistą oczywistością wszystkich nas zaskakiwać.
Nie inaczej jest w wypadku ichtiologii, rybołówstwa i ogólnego ryboznawstwa. Już w 2006 roku, a więc na długo, nim się nam objawiła, nasza Naczelna (wtedy występująca jeszcze jako Krysińska), wniosła do rybnej nauki odkrycie:
 "...brzana to ryba drapieżna, ktora poluje w dość oryginalny sposob - ogłusza ofiary uderzeniem ogona.
Niestety, odkrycia nie podchwyciły czasopisma typu Nature, Science czy choćby Scientific American i nasza starocerkiewna doktor od socjologii  nie może przyozdobić sobie CV naukową publikacją. Odkrycia nie podchwycili również wędkarze wciąż łowiący je po staroświecku, czyli najczęściej na groch, ser i robale, przy czym zawsze zaczepione za pysk, a nigdy za ogon. Widocznie głupie brzany nie czytają konstancińskiego forum, bo wciąż najchętniej odżywiają się robactwem skrytym na dnie rzeki.
Naczelnej wpis o drapieżnej brzanie zawiera również odkrycia geograficzne – przez Jezioro Duś (uwaga!) przepływa rzeka o nazwie (uwaga!) „Krutyń”! No więc jeśli wierzyć Naczelnej, że przez tego Dusia przypływa jakaś „Krutyń”, a rodziców podtapiają bobry, to spokojnie można przyjąć, że brzany naszej Naczelnej przed zadaniem ogłuszającego ciosu zaciskają płetwy ogonowe w pięść lub strzelają nimi niczym z bata.
Artykuły w sprawie braku ryb w jeziorach są pasjonujące. Można np. dowiedzieć się, że nasza Naczelna łowią na spławik – bez sukcesu, z gruntu – z umiarkowanymi sukcesami, a na spinning rzadko i z sukcesami mizernymi. Czy Anka posiadają kartę wędkarską, wykupione stosowne zezwolenia i do którego koła PZW należą, tego dowiedzieć się nie można. Można za to, że zaczajona z aparatem (ma aparat!) pstryknęła kilka fotek facetowi, który kradł (kradł?) ryby. Na fotkach widać nie tylko jego gębę, ale można rozpoznać nawet wymiary ryb. Możemy się domyślać, że Anka ma taki sprytny aparat z centymetrem, że na zdjęciu widać, która ryba jest niewymiarowa… Ma też zapewne jakiś rower lub inną hulajnogę, za pomocą której wybrała się nad Jezioro Jaśkowo. Albo przyjaciół, którzy podwożą dziennikarkę śledczą do pracy? Naczelna ma również dobre rady – niech policja sama zaczai się w krzakach i sobie popstryka, bo Anka nie oddadzą zdjęć policji, dopóki… sama nie opublikują materiału. Co ma piernik do wiatraka i czy Naczelna boją się, że policja opublikuje jej zdjęcia w jakiejś gazecie?! A może nie ma żadnych zdjęć? Może nie dojechała hulajnogą do Szerokiego Boru? Jeżeli p. Edmund nie zmyśla, że nakłaniała go do bycia jej świadkiem i przypomnienia sobie, że „mógł widzieć” szambiarkę p. Lipki, to może teraz pilnie poszukuje zdjęć z twarzą złodzieja ryb?      
Najlepiej czyta się jednak ten jej dziwny wywiad – rozmowę – rzekę, bo tyle w nim lania wody. Już pierwsze zdanie objawia ten jej cudowny kunszt i warsztat dziennikarski.
- Panie Pawle, sytuacja w skrócie wygląda tak: na jeziorach mazurskich PZW prowadzi rabunkową gospodarkę rybną. 
Do tej pory to zupa była rybna. Pasta była rybna, rybna była mączka, a w ostateczności rzeka może być rybna, czyli obfitująca w ryby. Jakimś cudem filologiczna akrybia Naczelnej tym razem ją zawiodła i okazuje się, że gospodarka rybacka też może być rybna. Z drugiej strony – czemu nie? Jeśli „Krutyń” przepływa przez Duś, a drapieżna brzana napierdziela rybki ogonem, to niby czemu gospodarka nie może być rybna?
Z zagajenia Naczelnej wynika, że rybne złodziejstwo się pleni, oszustwo kwitnie, a lewizna stała się prawizną. Odpowiedzialny za ten stan rzeczy dyrektor PZW  twierdzi, że wszystko robione jest zgodnie z planem, a Anka się czepia. A tymczasem trały czeszą nasze jeziora. Rozmówcą i autorytetem (chyba) w bulwersującej Naczelną sprawie niezadowalającego pogłowia ryb w jeziorach jest równie niezadowolony z tego stanu Paweł Deresz. Z dalszej części tego niby wywiadu wynika, że p. Deresz wędkuje od kilkudziesięciu lat, posiada honorową odznakę PZW i regularnie opłaca składki. Jak widać, kwalifikacje pana Deresza są potwierdzone kilkudziesięcioletnią praktyką wędkarską i ozdobione honorową odznaką, przez co może on spokojnie zasiąść w loży rybnych autorytetów Obserwatora. Z kolei fakt, że regularnie opłaca składki, czyni z niego człowieka prawego i wystawia mu jak najlepszą rybną laurkę. Nie do Anki – Mitomanki należy więc kierować zdumione spojrzenie, a właśnie do niego – Panie Pawle, jak Pan przełknął te „trały” na jeziorach?!
Pan Paweł nie musiał ich przełykać, bo sam je widział na Jaśkowie!  Nie, zaraz… Jak się czyta płody Naczelnej z należytą uwagą, a tylko tak należy czytać to, co urodzi nasza Redaktor, to Pan Paweł twierdzi, że jak tylko spłynęły lody na jeziorze stały łodzie, nie trały. I stały dni kilkanaście zamiast trzech deklarowanych przez dyrektora PZW. Czy Pan Paweł je widział, to nie wiemy, za to dowiadujemy się, co słyszał. A słyszał (od okolicznych mieszkańców), że „odłowiono ponad 6 ton lina, a trały miały 10 kilometrów długości.”
No i mamy problem, a nawet kilka. Jaśkowo Duże jest duże tylko z nazwy – 30 ha powierzchni, długie na ok. 1.5 km, szerokie w najszerszym miejscu na 200 m, a średnia głębokość wynosi zaledwie 2.5 m. I gdzie on te „trały” tam zmieścił? Jeśli sieci miały po 10 km, to musiałyby kilka razy opłynąć jezioro w kółko, żeby oderwać sieć od dna! I skąd ta nazwa „trały”, której używa tylko Naczelna, pan Paweł i jakiś wędkarz z Otwocka? No dobrze, niech to nie będą dalekomorskie trały, tylko nasze pospolite jeziorowe niewody. Problem w tym, że na Jaśkowie Dużym tego rodzaju połowu zakład rybacki nie stosuje się już od ok. 10 lat. Ponadto wybitny rybolog, za jakiego p. Paweł ma pewnie uchodzić, powinien wiedzieć, że z 30-hektarowego akwenu nawet przy zastosowaniu lotniskowca Eisenhower nie można wyciągnąć… 6 ton lina, bo nie ma takiej wydajności! 6 ton może i można byłoby wyczesać, ale nie z Jaśkowa, tylko z Nidzkiego! Pan Paweł powinien albo wyostrzyć swój słuch na detale albo nie słuchać okolicznych mieszkańców, albo to, co już usłyszał – podzielić sobie przez iloraz inteligencji Naczelnej.        
Dalej jest jeszcze gorzej. Kiedy Naczelna wyjawia swemu rozmówcy, że kilka dni wcześniej obserwowała to, co się działo na Jaśkowie i że było to niewiarygodne (my już wiemy, co obserwowała, a nawet sfotografowała), pan Paweł załamuje ręce swoje i Naczelnej – „Powiedziano mi, że planuje się odłowić tam wszystkie ryby jakie jeszcze są, a głównym powodem jest przyducha. Warto zadać sobie pytanie, co zrobiono, żeby nie było tej przyduchy. A nie zrobiono nic.”
Warto więc zadać panu Pawłowi, posiadaczowi złotej odznaki PZW, pytanie: czego nie zrobiono, żeby nie było tej przyduchy? Naczelna odkryła, że drapieżne brzany polują ogonem, a jaki sposób na przyduchę zna pan Paweł? Niech Pan Paweł, niczym genialny Kim Ir Sen, udzieli polskim rybakom kilku cennych rad i wskazówek: pogłębić jezioro, wybrać durszlakiem sinice, czy może puszczać nosem bąbelki? Jaki patent ma pan Paweł na brak tlenu w śródleśnym jeziorze?
Dalej jest jeszcze gorzej. Gdy Naczelna stwierdza, że PZW ma w statucie zarybianie jezior, pan Paweł robi bardzo mądrą minę – zarybianie nie dość, że jest „rzekome”, to na dodatek jeszcze i… „dyskusyjne”! Czyli co – nie dość że zarybianie w wykonaniu PZW nie jest prawdziwe, no na dodatek jeszcze… wątpliwe? Zapewne, bo pan Paweł dopuszcza, że (uwaga!):
„Oni być może przerzucają te ryby z jeziora do jeziora.”
Słyszał kto o takim zarybianiu? Gdzie pan Paweł to widział? Aż bolą zęby mądrości, przy próbie zrozumienia, co jeden mądrala mówi drugiej mądrali. Zwłaszcza, że (znów uwaga!) zdaniem pana Pawła, „autentyczne zarybianie” to takie zarybianie, na które bierze się kasę z UE. Czyżby miało to znaczyć, że przed wejściem do Unii zarybianie było wprawdzie zarybianiem z tym tylko, że „nieautentycznym”? Daj bozia zdrówko przy takiej logice i nasyceniu treścią. Wreszcie Naczelna trafiła na godnego siebie rozmówcę! 
Ale i na tym nie koniec, bo swych złotych myśli nasz pan Paweł naszej Naczelnej nie szczędzi i co rzuci zdanie, to z ust leci mu perełka. To nawet jakby bratnia dusza naszej Naczelnej, bo niektóre treści bardzo przypominają Naczelną. Jego otóż zdaniem sprawą powinna zająć się sama prokuratura, a nie policja. Ciekawe dlaczego i nawet nie pytajmy pana Pawła, do czego prokuraturze służy taka policja. Może nie wie? A do czego policja, zdaniem pana Pawła, powinna służyć? Jej „…naczelnym zadaniem powinno być zapewnienie nam bezpieczeństwa i pilnowanie chociażby tego, żeby TIR-y nie jeździły z ogromną prędkością przez Ruciane.” Pan Paweł widzi to niemal codziennie, za to ani razu nie widział tam przedstawiciela miejscowej policji. Dobre! Dobre i słuszne! A my dodajmy, że policja powinna zająć się rozwydrzonymi TIR-ami, a nie zakłócaniem spokojnego snu Naczelnej w sprawie jakichś głupich zdjęć!
Dalej jest jeszcze gorzej. Może jakieś działania społeczne? – pyta z nadzieją Naczelna. A jakże – są!, odpowiada pan Paweł ale co z tego, jeśli petycję wędkarzy się olewa, a winę zwala na kormorany. Takie tłumaczenia uwłaczają inteligencji pana Pawła, który kormorana widział na Mazurach zaledwie kilka razy. No i nic dziwnego, że zaledwie kilka razy, skoro pan Paweł niemal codziennie stoi w Rucianem i gapi się na TIR-y!
No to może pan Paweł ma jakiś pomysł na ratowanie naszych jezior, dopytuje Naczelna. A pewnie, że ma i to nie byle jaki! To nie pomysł, tylko cały genialny 6-punktowy plan ratowniczy, który wygląda tak:
1.      Wszystkie zainteresowane strony powinny spotkać się z prokuraturą!
2.      Prokuratura z tego co się dzieje powinna wyciągnąć odpowiednie wnioski!
3.      Chodzi tu szczególnie o ogromne dotacje z Unii Europejskiej!
4.      Warto się przyjrzeć, jak są wykorzystywane i jak wygląda dokumentacja!
5.      Podobno w tym roku do Nidzkiego wrzucono dwa worki narybku!
6.      Co to jest dwa worki na takie jezioro!
Pytanie: Jaki pomysł ma pan Paweł na ratowanie naszych jezior?
Odpowiedź: Genialny!

Czyli chodzi o pieniądze? – dopytuje domyślna Naczelna, a my nie możemy się domyślić, jak się tego domyśliła.  Tak, tu może chodzić o pieniądze – przypuszcza pan Paweł, który jeszcze dorzuca do swojego 6-punktowego planu punkt siódmy – PZW jest zwolniony z VAT-u, a powinien go odprowadzać, jak każde normalne przedsiębiorstwo. Wywiad kończy się uwagą pana Pawła, że to już ostatni dzwonek dla Jeziora Nidzkiego i że natychmiast trzeba działać.
Podsumowując wywiad – rozmowę Naczelnej z panem Pawłem trzeba stwierdzić, że na rybnych sprawach znają się oboje wybornie. Tekst byłby pewnie lepszy, gdyby pan Paweł, zamiast gapić się całymi dniami na TIR-y, przeszedł tych kilka kroków do zakładu rybackiego i sam poprosił o dokumenty. Może dowiedziałby się jak wygląda trał, co to jest zarybianie, ile tych worków narybku rzeczywiście wpuszczono do Nidzkiego i czy rybacy płacą VAT? Może uciąłby sobie pogawędkę o kormoranach, rybakach i wędkarzach? Może zapytałby nawet sam siebie, czy wszystkie ryby całego świata należą tylko do wędkarzy i czy tylko oni mogą jeść ryby z jezior? Przyroda ma wypracowane mechanizmy i przy każdej sposobności lwy zabijają hieny, jak wilki zabijają kojoty. Zjawisko rywalizacji drapieżników nazywa się czasem konkurencją pokarmową.  Patrząc na zdjęcia blokujących ulicę wędkarzy nie sposób oprzeć się wrażeniu hipokryzji i obłudy. Wędkarze walczą z rybakami, bo sieci niszczą turystykę? A czy wędkarze wypuszczają złowione ryby?

       Pana Pawła Deresza, jeśli to ten Paweł Deresz, znamy wszyscy z bardzo rozsądnych i stonowanych wypowiedzi w sprawie katastrofy smoleńskiej. Znamy go jako człowieka, który w obliczu rodzinnej tragedii potrafił tak mądrze oddzielić racje rozumu od własnych emocji. Znamy również naszą Naczelną – biedą kłamczuchę i nieprawdopodobną blagierkę (nie mylić z blogerką), która lubi wkładać w usta różnych osób własne myśli. Pozostaje mieć nadzieję, że p. Paweł Deresz nie autoryzował tego wywiadu, jeśli w ogóle go udzielił. Ile w nim treści naszej pani rybolog?