Jest! Wróciła! Nie umarła! Dojadła kiełbachę, doflancowała
bratków na rabatkach i, ku radości miłośników prawdy objawionej, wreszcie
zakończyła zasłużony urlop. I całe szczęście – mało brakowało, a zabrakłoby uwag
i porównań (vide Pisz) o fatalnym ruciańskim sezonie i braku pomysłów na to
fenomenalne miasteczko. Jeszcze chwila i wszyscy zapomnieliby, że władza
powinna była się Naczelnej wytłumaczyć choćby z ubiegłorocznych kretyńskich rybnych
garnków i namiotów, czy „Sylwestra pod Gwiazdami” sprzed półrocza.
Zarżnęli perełkę! – załamują ręce Naczelna, a my poczekajmy,
czy poniedziałkowe wydanie Obserwatora nie przyniesie sensacyjnego reportażu z
chłopskich powstań, buntów i rabacji w nabrzmiałej sprawie wywozu śmieci. Ten
temat nie powinie Ance uciec, bo przecież Naczelna wezwali wszystkich, aby od
pierwszego lipca występować do gminy o odszkodowania. Społecznica podjęli nawet
zobowiązanie, że „w najbliższym czasie”
podadzą Państwu gotowca, gdzie trzeba będzie wpisać jedynie imię, nazwisko i
adres. Sprecyzowanie, ile trwa „najbliższy czas” zależy od Naczelnej, lecz nie
traćmy nadziei – Naczelna wyhuśtają (referendalnie/wyborczo) swojego dawnego Zbyszku samymi odszkodowaniami, a bronieni
przez Obserwatora mieszkańcy dostaną kasę.
To „ w najbliższym
czasie” Naczelnej jest jeszcze o tyle ciekawe (poza tym oczywiście, że „gmina nie tylko nie rozstrzygnęła jeszcze
przetargu na wywóz odpadów, ale nawet nie uchwaliła warunków tegoż przetargu”,
co samo w sobie jest aferą), że ukazuje Ankę w jeszcze innej roli. Jako
Zegarmistrz Światła mogą mieć Naczelna podejście do czasu zupełnie
niesprecyzowane, typu dziś, wczoraj, kiedyś.
„Kilka tygodni temu
podjęłam decyzję o wyprowadzeniu się z domu mojej matki w Wojnowie.”, mówią
Naczelna, która mogą zamiennie rozumieć sens wyrażenia „ Jesteśmy nie do
kupienia” z wyrażeniem „Jesteśmy do utrzymywania”. Utrzymywania Nas –
oczywiście. Taka decyzja to dramat i, zauważając mimochodem, że „starsza pani” uzyskała status
matki, nie będziemy sobie dworować, ani z przerzucania
winy na nią samą, ani odpowiedzialności za samą decyzję na Syna (czasami u
Naczelnej z dużej litery [biedny dzieciak]). To jest dramat i skoro Naczelna
proszą, aby dać Im go przeżyć w spokoju, dajmy Im go przeżyć w spokoju, a
stronę zapiszmy, jako kolejną kartę w historii choroby.
Powtórzmy: „Kilka
tygodni temu podjęłam decyzję o wyprowadzeniu się z domu mojej matki w Wojnowie.”
Czym jest „kilka tygodni”? Kilka to kilka, czyli trzy, może pięć, jednak trudno
oprzeć się wrażeniu, że pójście na zasłużony urlop z ogniskiem, kwiatkami i
kiełbasą zbiegają się z trudną decyzją redakcji Obserwatora. Kłamałaby? Nieeee…
Anka? W życiu! Przecież wiadomo, kto podjął decyzję – Syn! Przecież wiadomo,
kto za tym stoi, a co tak dzielnie zdeszyfrowała w komentarzu jakaś
Marylka – warszawiaki! No i wiadomo, kto
zniszczył tę rodzinę – władza! A kto był ofiarą przemocy? Tak, proszę Państwa,
załammy i my ręce – zarżnęli perełkę! Spisek starszej pani, warszawiaków i
władzy zarżnąć miał perełkę, lecz perełka się nie da. Obserwator rules!
Jeśli znajomy zadzwonił z pytaniem, czy Naczelna nie umarli,
to Naczelna nie umarli i doniósłszy o urlopowym ognisku, kiełbaskach i kwiatuszkach,
odnaleźli się w niedalekim, a gościnnym Piszu. Gościnny Pisz przytulił i
nakarmił (nakarmił?) wolne media i pokazał perełce dziennikarstwa lokalnego,
jak powinna wyglądać taka niezarżnięta mazurska perełka. To Pisz dał Naczelnej eternit
nad głową, którego wcześniej Naczelna nie żałowali w Wojnowie strudzonym
wędrowcom. To Pisz dał pewnie Naczelnej pajdę z dżemem (dał?), której wędrowcom
Naczelna nigdy nie odmawiali. Czy Pisz dał też Naczelnej zastępcze portki,
które Naczelna rozdawała nocującym u Nich wędrowcom, możemy się tylko domyślać.
Domyślać się musimy również, gdzie wolne media znalazły wakacyjne przytulisko –
nadjeziorny hotel Joseph Conrad? Z jej relacji (motolotnie, miasteczko TVP,
grupa rekonstrukcyjna na rynku) wynikałoby, że wypoczywa gdzieś bliżej centrum,
a więc? Hotel Nad Pisą? Czy tam oprowadza i stamtąd wyprowadza swoje wszystkie psy,
koty i szczury? Trochę dziwi, a nawet wstyd, że żaden ruciański dziennikarz
społeczny nie przygarnął wolnych mediów pod swój gościnny dach. Nie trzeba
byłoby zmyślonego urlopu z kiełbasą i rabatkami, a dziennikarski duet
połączyłoby przy okazji może coś więcej, niż tylko niechęć do władzy. Byliby
dla siebie nawzajem jako tzw. „grupa wsparcia” w tych jakże trudnych dla obojga
chwilach. Może wspólny dach, podobny charakter i identyczne zainteresowanie
gminą, pozwoliłyby narodzić się jakże pięknemu i wzniosłemu uczuciu? Miłość
(zwłaszcza odwzajemniona) podobno czyni cuda! Niestety – stało się, jak się
stało i pozostaje mieć tylko nadzieję, że zapowiedziany przez Naczelną powrót,
wiąże się już z nowym adresem. Trzymajmy kciuki, bo zyskaliby nie tylko sami Młodzi
ale i ich dziennikarski warsztat!
Jak? – bardzo prosto. Naczelna lubi pisać tak, jakby była
naocznym świadkiem opisywanych wydarzeń, np. sesji. Jeszcze światła w urzędzie
dobrze nie pogasną, a Oni już opisała jej przebieg i wypowiedzi. Ciekawie potem
wyglądają jej relacje w konfrontacji z filmem publikowanym w internecie. No
więc gdyby feralnej nocy Młoda nocowała u Młodego, mogliby przedyskutować, co
które z nich opublikuje.
Pan Edmund, który w treści samego siebie tytułuje
(zauważmy!) redaktorem, we własnym tekście powieszonym na własnym blogu już od
tytułu pisze, niczym sam Juliusz Cezar – w trzeciej osobie. Taka figura pozwala
nadać jego słowom pozór obiektywizacji takiego niby komunikatu, dzięki czemu
wiemy, że to co pisze, to święta prawda. Bandycki napad na posesję Edmunda
Pomichowskiego – donosi tytuł, z czego wynika, że bandycko napadnięta została…
jego posesja. Tymczasem jego „głupawa marionetka z rzędu naczelnych” (a może
tam była?) widzi to nieco inaczej – „Pomichowski pobity! Wśród napastników
Szewczyk, Cwalina i… Murzyn!”
Redaktor Edmund (powtarzając, że zaatakowana została posesja
redaktora Edmunda), widzi „grupę spitych debili o znanych w mieście nazwiskach”,
a w innym miejscu widzi „schlanych wandali”. Co widzi marionetka? Głupawa widzi
grupę napastników 1) demolujących bramę, 2) wyrywających siłowniki, 3)
kopiących drzwi werandy i dopiero na czwartym miejscu – obrzucających
właściciela cegłami. Wprawdzie redaktor i autor bloga „Bez Fikcji” pisze, że
cegłami i trelinkami obrzucono mu posesję, a nie jego samego, jednak czy główny
świadek w trzeciej osobie może wiarygodnie zaświadczyć, że nie został pobity? Komu
więc zaufać i kto tu pisze bez fikcji – sam autor i ofiara spitych debili, czy „głupawa
marionetka” z jej grupą napastników? Nawiasem – daj Bozia zdrówko takim spitym debilom,
co trelinkami potrafią cokolwiek obrzucić… Zasadnicza różnica jest więc taka:
Redaktor – trelinki i cegły na posesję,
Marionetka – cegły (bez trelinek) na Redaktora.
Trzeba jednak oddać Redaktorowi co cesarskie – wprawdzie jego
trzecia osoba pisze, że obrzucili posesję, jednak dodaje też, że „dwóch
osiłków w osobach Andrzej C. i Adam M. weszło na posesje z zamiarem napaści na
właściciela.” Dzięki obiektywizującemu stylowi komunikatu prasowego
dowiadujemy się, że trzecia osoba w głowie pana Mundka, wiedziała z jakim
zamiarem w głowach dwóch osiłków wlazło do niego. Znaczy się – pan Mundek miała
dostać w dziób i wie to, bo znał zamiary osiłków. Więcej – Pan Mundek nazywający
samego siebie „lokalnym redaktorem” wie, że gdyby nie obawa przed policją, na
którą ten lokalny dzwonił, „(…) mogło dojść do bardzo brzemiennego w skutkach
przestępstwa, z aresztowaniem osiłków włącznie.” Odpuśćmy p. Mundkowie to, że
aresztowanie osiłków nie jest przestępstwem, jednak zapytajmy, o co mu chodzi,
gdy pisze, że „mogło dojść”? Mogło, czyli tryb warunkowy? Znaczy się, że nie
było pobicia, na którym Naczelna zasadzają całą swoją retorykę prawdy?
Innym ciekawym wątkiem jest pogotowie ratunkowe, które zdaniem
Naczelnej zabrało (pewnie po pobiciu) Pomichowskiego, a o którym sam
Pomichowski (pewnie w wyniku pobicia wówczas nieprzytomny) w ogóle nie
wspomina! Mogło uciec jego trzeciej osobie, gdy tak bladym świtem mknął karetką
do dalekiego Pisza, nie słysząc rozlegającego się wokoło iii-juuu, iiii-juuu ratunkowej
syreny? Mogło mu uciec, czy to tylko jego „głupawa marionetka” ta jego trzeciej
osobie przesłodziła?
Z tym z kolei wiąże się jeszcze jedna ciekawa okoliczność. „Dziennikarz
obywatelski”, jak go tytułuje Naczelna, pisze, że zdaniem policji, nie trzeba było zamykać schlanych wandali, bo
wszyscy byli jej znani. Mimo to, zauważa
pan Edmund, „(…) zdaniem osób postronnych, budzi zdziwienie to, że nie trafili
na wytrzeźwienie do powiatowej w Piszu”.
Naczelna, wszak to jej „dziennikarza obywatelskiego” pobiło
owych czterech bandytów, nie jest już taka wyrozumiała:
„W tym wszystkim
zaskakuje mnie zachowanie policji - puszczenie wolno czterech bandytów to
delikatnie rzecz ujmując skandal. Policjanci tłumaczyli to tym, że... znają
wszystkich panów, więc nie widzą powodów, żeby ich zatrzymać. Nie kupuję tego,
a o wyjaśnienie dziwnie liberalnego zachowania stróżów prawa poprosiłam
rzecznika Komendy Wojewódzkiej Policji w Olsztynie.”
Pochylmy więc głowy ze współczuciem nad nieświadomością
policji, która widać jeszcze się nie połapała, że to Naczelna rulet. Zauważmy
też, zdziwienie osób postronnych koresponduje z zaskoczeniem u Naczelnej.
Czyżby jednak tam nocowała?
Tam, gdzie pan Edmund oświadcza powściągliwie, że „więcej
nie będzie”, a rzecz jest i tak wystarczająco niemiła dla synów ruciańskich
przedsiębiorców, tam z kolei jego „marionetka” dopiero zaczyna przekraczać
granice. Sprawa jest polityczna – to pewne. Kampania nienawiści, bzdury i farmazony,
tarcza strzelnicza władzy i w gminie
dzieją się cuda, należą do mało już wyszukanych fraz amunicji Naczelnej. Nic w
tym raczej już nie zaskakuje i raczej zaskakiwać nie powinno. Wszystkie pomyje
zostały wylane już tyle razy i w taki sposób, że tu już chyba nic nikogo ze
strony Naczelnej nie zaskoczy.
Co zaskakuje, to chęć, aby tym razem wziąć ludzi na litość.
Oto Ona – heroina, lokalna bohaterka z doktoratem i znajomymi pośród
najważniejszych tego świata. Od teraz męczennica władzy, którą knowania własnej
matki, warszawiaków i burmistrza doprowadziły do ostateczności i musiała się z
własnego domu wyprowadzić. Obok niej „dziennikarz społeczny”, na którego władza
nasyła pijanych zbirów…
Nawet najtańsze harlequiny mają lepiej skonstruowaną fabułę,
bo wszystko kończy się happy endem. Czy finał taki właśnie będzie? Zobaczymy.
Zobaczymy, do kogo się wprowadzi! Przy tej chorobliwym pragnieniu ściągania
uwagi wszystkich na samą siebie i niszczenia wszystkiego i wszystkich wokół siebie, za trzydzieści lat zostaną
jej tylko psy i to odwieczne marzenie, że Obserwator rules.