poniedziałek, 22 lipca 2013

Obserwator rules!

   Jest! Wróciła! Nie umarła! Dojadła kiełbachę, doflancowała bratków na rabatkach i, ku radości miłośników prawdy objawionej, wreszcie zakończyła zasłużony urlop. I całe szczęście – mało brakowało, a zabrakłoby uwag i porównań (vide Pisz) o fatalnym ruciańskim sezonie i braku pomysłów na to fenomenalne miasteczko. Jeszcze chwila i wszyscy zapomnieliby, że władza powinna była się Naczelnej wytłumaczyć choćby z ubiegłorocznych kretyńskich rybnych garnków i namiotów, czy „Sylwestra pod Gwiazdami” sprzed półrocza.  
   Zarżnęli perełkę! – załamują ręce Naczelna, a my poczekajmy, czy poniedziałkowe wydanie Obserwatora nie przyniesie sensacyjnego reportażu z chłopskich powstań, buntów i rabacji w nabrzmiałej sprawie wywozu śmieci. Ten temat nie powinie Ance uciec, bo przecież Naczelna wezwali wszystkich, aby od pierwszego lipca występować do gminy o odszkodowania. Społecznica podjęli nawet zobowiązanie, że „w najbliższym czasie” podadzą Państwu gotowca, gdzie trzeba będzie wpisać jedynie imię, nazwisko i adres. Sprecyzowanie, ile trwa „najbliższy czas” zależy od Naczelnej, lecz nie traćmy nadziei – Naczelna wyhuśtają (referendalnie/wyborczo) swojego dawnego Zbyszku samymi odszkodowaniami, a bronieni przez Obserwatora mieszkańcy dostaną kasę.
   To „ w najbliższym czasie” Naczelnej jest jeszcze o tyle ciekawe (poza tym oczywiście, że „gmina nie tylko nie rozstrzygnęła jeszcze przetargu na wywóz odpadów, ale nawet nie uchwaliła warunków tegoż przetargu”, co samo w sobie jest aferą), że ukazuje Ankę w jeszcze innej roli. Jako Zegarmistrz Światła mogą mieć Naczelna podejście do czasu zupełnie niesprecyzowane, typu dziś, wczoraj, kiedyś.
   „Kilka tygodni temu podjęłam decyzję o wyprowadzeniu się z domu mojej matki w Wojnowie.”, mówią Naczelna, która mogą zamiennie rozumieć sens wyrażenia „ Jesteśmy nie do kupienia” z wyrażeniem „Jesteśmy do utrzymywania”. Utrzymywania Nas – oczywiście. Taka decyzja to dramat i, zauważając mimochodem, że „starsza pani” uzyskała status matki,   nie będziemy sobie dworować, ani z przerzucania winy na nią samą, ani odpowiedzialności za samą decyzję na Syna (czasami u Naczelnej z dużej litery [biedny dzieciak]). To jest dramat i skoro Naczelna proszą, aby dać Im go przeżyć w spokoju, dajmy Im go przeżyć w spokoju, a stronę zapiszmy, jako kolejną kartę w historii choroby.
   Powtórzmy: „Kilka tygodni temu podjęłam decyzję o wyprowadzeniu się z domu mojej matki w Wojnowie.” Czym jest „kilka tygodni”? Kilka to kilka, czyli trzy, może pięć, jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że pójście na zasłużony urlop z ogniskiem, kwiatkami i kiełbasą zbiegają się z trudną decyzją redakcji Obserwatora. Kłamałaby? Nieeee… Anka? W życiu! Przecież wiadomo, kto podjął decyzję – Syn! Przecież wiadomo, kto za tym stoi, a co tak dzielnie zdeszyfrowała w komentarzu jakaś Marylka  – warszawiaki! No i wiadomo, kto zniszczył tę rodzinę – władza! A kto był ofiarą przemocy? Tak, proszę Państwa, załammy i my ręce – zarżnęli perełkę! Spisek starszej pani, warszawiaków i władzy zarżnąć miał perełkę, lecz perełka się nie da. Obserwator rules!
   Jeśli znajomy zadzwonił z pytaniem, czy Naczelna nie umarli, to Naczelna nie umarli i doniósłszy o urlopowym ognisku, kiełbaskach i kwiatuszkach, odnaleźli się w niedalekim, a gościnnym Piszu. Gościnny Pisz przytulił i nakarmił (nakarmił?) wolne media i pokazał perełce dziennikarstwa lokalnego, jak powinna wyglądać taka niezarżnięta mazurska perełka. To Pisz dał Naczelnej eternit nad głową, którego wcześniej Naczelna nie żałowali w Wojnowie strudzonym wędrowcom. To Pisz dał pewnie Naczelnej pajdę z dżemem (dał?), której wędrowcom Naczelna nigdy nie odmawiali. Czy Pisz dał też Naczelnej zastępcze portki, które Naczelna rozdawała nocującym u Nich wędrowcom, możemy się tylko domyślać. Domyślać się musimy również, gdzie wolne media znalazły wakacyjne przytulisko – nadjeziorny hotel Joseph Conrad? Z jej relacji (motolotnie, miasteczko TVP, grupa rekonstrukcyjna na rynku) wynikałoby, że wypoczywa gdzieś bliżej centrum, a więc? Hotel Nad Pisą? Czy tam oprowadza i stamtąd wyprowadza swoje wszystkie psy, koty i szczury? Trochę dziwi, a nawet wstyd, że żaden ruciański dziennikarz społeczny nie przygarnął wolnych mediów pod swój gościnny dach. Nie trzeba byłoby zmyślonego urlopu z kiełbasą i rabatkami, a dziennikarski duet połączyłoby przy okazji może coś więcej, niż tylko niechęć do władzy. Byliby dla siebie nawzajem jako tzw. „grupa wsparcia” w tych jakże trudnych dla obojga chwilach. Może wspólny dach, podobny charakter i identyczne zainteresowanie gminą, pozwoliłyby narodzić się jakże pięknemu i wzniosłemu uczuciu? Miłość (zwłaszcza odwzajemniona) podobno czyni cuda! Niestety – stało się, jak się stało i pozostaje mieć tylko nadzieję, że zapowiedziany przez Naczelną powrót, wiąże się już z nowym adresem. Trzymajmy kciuki, bo zyskaliby nie tylko sami Młodzi ale i ich dziennikarski warsztat!
   Jak? – bardzo prosto. Naczelna lubi pisać tak, jakby była naocznym świadkiem opisywanych wydarzeń, np. sesji. Jeszcze światła w urzędzie dobrze nie pogasną, a Oni już opisała jej przebieg i wypowiedzi. Ciekawie potem wyglądają jej relacje w konfrontacji z filmem publikowanym w internecie. No więc gdyby feralnej nocy Młoda nocowała u Młodego, mogliby przedyskutować, co które z nich opublikuje.
   Pan Edmund, który w treści samego siebie tytułuje (zauważmy!) redaktorem, we własnym tekście powieszonym na własnym blogu już od tytułu pisze, niczym sam Juliusz Cezar – w trzeciej osobie. Taka figura pozwala nadać jego słowom pozór obiektywizacji takiego niby komunikatu, dzięki czemu wiemy, że to co pisze, to święta prawda.  Bandycki napad na posesję Edmunda Pomichowskiego – donosi tytuł, z czego wynika, że bandycko napadnięta została… jego posesja. Tymczasem jego „głupawa marionetka z rzędu naczelnych” (a może tam była?) widzi to nieco inaczej – „Pomichowski pobity! Wśród napastników Szewczyk, Cwalina i… Murzyn!”
   Redaktor Edmund (powtarzając, że zaatakowana została posesja redaktora Edmunda), widzi „grupę spitych debili o znanych w mieście nazwiskach”, a w innym miejscu widzi „schlanych wandali”. Co widzi marionetka? Głupawa widzi grupę napastników 1) demolujących bramę, 2) wyrywających siłowniki, 3) kopiących drzwi werandy i dopiero na czwartym miejscu – obrzucających właściciela cegłami. Wprawdzie redaktor i autor bloga „Bez Fikcji” pisze, że cegłami i trelinkami obrzucono mu posesję, a nie jego samego, jednak czy główny świadek w trzeciej osobie może wiarygodnie zaświadczyć, że nie został pobity? Komu więc zaufać i kto tu pisze bez fikcji – sam autor i ofiara spitych debili, czy „głupawa marionetka” z jej grupą napastników? Nawiasem – daj Bozia zdrówko takim spitym debilom, co trelinkami potrafią cokolwiek obrzucić… Zasadnicza różnica jest więc taka:
Redaktor – trelinki i cegły na posesję,
Marionetka – cegły (bez trelinek) na Redaktora.            
   Trzeba jednak oddać Redaktorowi co cesarskie – wprawdzie jego trzecia osoba pisze, że obrzucili posesję, jednak dodaje też, że  „dwóch osiłków w osobach Andrzej C. i Adam M. weszło na posesje z zamiarem napaści na właściciela.” Dzięki obiektywizującemu stylowi komunikatu prasowego dowiadujemy się, że trzecia osoba w głowie pana Mundka, wiedziała z jakim zamiarem w głowach dwóch osiłków wlazło do niego. Znaczy się – pan Mundek miała dostać w dziób i wie to, bo znał zamiary osiłków. Więcej – Pan Mundek nazywający samego siebie „lokalnym redaktorem” wie, że gdyby nie obawa przed policją, na którą ten lokalny dzwonił, „(…) mogło dojść do bardzo brzemiennego w skutkach przestępstwa, z aresztowaniem osiłków włącznie.” Odpuśćmy p. Mundkowie to, że aresztowanie osiłków nie jest przestępstwem, jednak zapytajmy, o co mu chodzi, gdy pisze, że „mogło dojść”? Mogło, czyli tryb warunkowy? Znaczy się, że nie było pobicia, na którym Naczelna zasadzają całą swoją retorykę prawdy?
   Innym ciekawym wątkiem jest pogotowie ratunkowe, które zdaniem Naczelnej zabrało (pewnie po pobiciu) Pomichowskiego, a o którym sam Pomichowski (pewnie w wyniku pobicia wówczas nieprzytomny) w ogóle nie wspomina! Mogło uciec jego trzeciej osobie, gdy tak bladym świtem mknął karetką do dalekiego Pisza, nie słysząc rozlegającego się wokoło iii-juuu, iiii-juuu ratunkowej syreny? Mogło mu uciec, czy to tylko jego „głupawa marionetka” ta jego trzeciej osobie przesłodziła?  
Z    tym z kolei wiąże się jeszcze jedna ciekawa okoliczność. „Dziennikarz obywatelski”, jak go tytułuje Naczelna, pisze, że zdaniem policji,  nie trzeba było zamykać schlanych wandali, bo wszyscy byli jej znani. Mimo to,  zauważa pan Edmund, „(…) zdaniem osób postronnych, budzi zdziwienie to, że nie trafili na wytrzeźwienie do powiatowej w Piszu”.
   Naczelna, wszak to jej „dziennikarza obywatelskiego” pobiło owych czterech bandytów, nie jest już taka wyrozumiała:
W tym wszystkim zaskakuje mnie zachowanie policji - puszczenie wolno czterech bandytów to delikatnie rzecz ujmując skandal. Policjanci tłumaczyli to tym, że... znają wszystkich panów, więc nie widzą powodów, żeby ich zatrzymać. Nie kupuję tego, a o wyjaśnienie dziwnie liberalnego zachowania stróżów prawa poprosiłam rzecznika Komendy Wojewódzkiej Policji w Olsztynie.
   Pochylmy więc głowy ze współczuciem nad nieświadomością policji, która widać jeszcze się nie połapała, że to Naczelna rulet. Zauważmy też, zdziwienie osób postronnych koresponduje z zaskoczeniem u Naczelnej. Czyżby jednak tam nocowała?
   Tam, gdzie pan Edmund oświadcza powściągliwie, że „więcej nie będzie”, a rzecz jest i tak wystarczająco niemiła dla synów ruciańskich przedsiębiorców, tam z kolei jego „marionetka” dopiero zaczyna przekraczać granice. Sprawa jest polityczna – to pewne. Kampania nienawiści, bzdury i farmazony, tarcza strzelnicza władzy i  w gminie dzieją się cuda, należą do mało już wyszukanych fraz amunicji Naczelnej. Nic w tym raczej już nie zaskakuje i raczej zaskakiwać nie powinno. Wszystkie pomyje zostały wylane już tyle razy i w taki sposób, że tu już chyba nic nikogo ze strony Naczelnej nie zaskoczy.
   Co zaskakuje, to chęć, aby tym razem wziąć ludzi na litość. Oto Ona – heroina, lokalna bohaterka z doktoratem i znajomymi pośród najważniejszych tego świata. Od teraz męczennica władzy, którą knowania własnej matki, warszawiaków i burmistrza doprowadziły do ostateczności i musiała się z własnego domu wyprowadzić. Obok niej „dziennikarz społeczny”, na którego władza nasyła pijanych zbirów…
   Nawet najtańsze harlequiny mają lepiej skonstruowaną fabułę, bo wszystko kończy się happy endem. Czy finał taki właśnie będzie? Zobaczymy. Zobaczymy, do kogo się wprowadzi! Przy tej chorobliwym pragnieniu ściągania uwagi wszystkich na samą siebie i niszczenia wszystkiego i wszystkich wokół siebie, za trzydzieści lat zostaną jej tylko psy i to odwieczne marzenie, że Obserwator rules. 


  

sobota, 20 lipca 2013

Ynteligętnie



Wybaczcie Państwo, że dziś, w przeddzień normalnej i zaplanowanej aktywności, będą sprawy wewnętrzne tego bloga.
Szanowny Panie Mohelu (ew. Szanowna Pani).
Czy ja jestem dumna, że pozwoliłam Mundiemu wszelkie rozmowy sprowadzić do poziomu rynsztoka? Czy ja nie widzę, że „ten głąb” zaniża poziom dyskusji do tego stopnia, że jego własny blog, jawi się przy Obsrywatorze jako Wersal? Pan(i) pyta, skąd taka wyrozumiałość dla tego głąba (gówna, sraki itd.) dla plucia tutaj…  
Pani(e) Mohel. Pan Edmund już dawno rozkminił, że Pan(i) i ja to jedno. Toteż proponuję: Chcesz Pan(i) wycinać „głąba”? – służę hasełkami, siedź i wycinaj sobie! Siedź dzień w dzień i wycinaj. Bacz jeno, czy wprowadzając kaganiec i mundkowe sitko, nie zrównasz Obsrywatora w poziomie swobodnej wypowiedzi do bezfikcyjnego „plum-plum” i „oddanych” komentatorów Obsewatora. Już zupełnie (niby) pomijam wątek, czy Obsrywator (celowo i zasłużenie z dużej litery) nie dlatego jest z Dużej, że każdemu, nawet absolutnemu „głąbowi”, jakim bez wątpienia p. Mundek jest, wolno bezkarnie kogoś sobie opluć?
Któż, jeśli nie Wy, podbijacie bębenek tego biedaka, wdając się z nim w dialog, bo przecież nie w dyskusję? Któż, jeśli nie Wy, karmicie „głąba” odpowiedziami na zaczepki? Czyż nie żywicie trolla dialogiem, zamiast omijać szerokim łukiem? To Wy, kłócąc się z „głąbem” czynicie z niego partnera, zupełnie nie dostrzegając tego, że pyskówka z upośledzonym, Was upośledza? Bo kto normalny będzie się kopał, Pani(e) Mohel, z koniem?
Liczyliście, że go ośmieszycie, skompromitujecie, a może zawstydzicie? Dobre sobie – nikomu (widać) nie przyszło do głowy, że między psychiatrią a psychologią jest rozziew taki, jak między głąbem, a człowiekiem. No to kogo chcecie leczyć?
W ostateczności ponawiam propozycję – ten antyblog poświęcony jest komu innemu, lecz moderuj sobie i wycinaj innego głąba. Czy przez to ogólny poziom się podniesie? Przypuszczam, że wątpię.  Pomimo, że raczej nie jestem głucha i na „yntelygętne” próby raczej wyrobiona, tego poziomu raczej nie łapię. Toteż nie  rozmawiam. Raczej!
A Pan(i), Pani(e) Mohel? :)

 Filmik należy zapętlić. Wtedy ynteligęcja jest jeszcze bardziej "raczej".