Bardzo dawno temu, czyli ze dwa
lata temu z lekkim okładem, gdy Obserwator kluł się dopiero i nie wiadomo
jeszcze było, co się ulęgło, Naczelna mieli ambicję zrobić z niego medium, co
nad poziomy wylata. Pojawiła się nawet zakładka Filmy, gdzie pojawiać się miały
czyjeś recenzje „rzeczy bardzo współczesnych”. Po nazwie zakładki Filmy,
wnioskować można, że miały to być filmy. Niestety, tego „kogoś”, kogo Naczelna
mieli zmusić do recenzowania „rzeczy bardzo współczesnych”, Naczelna nie
zmusili i zakładka Filmy… zdechła.
Jedna recenzja zachowała się jednak, a w roli recenzentki wystąpiła Ona Sama (brawa!), Diwa Niezależnych Mediów
(owacje na stojąco!) i Primadonna Wolnej Prasy (brawa!, owacje!, kwiaty!) – niezrównana
Anka Grzybowska. Miłośniczka poezji Eliota i Whitemana (po angielsku!) oraz
Boudelaire’a (po francusku!), tym razem zajęła się filmem. Padło na „Alicję w
Krainie Czarów” Tima Burtona.
Znawstwo arkanów X Muzy, fachowość
i warsztatowe ocykanie, a przede wszystkim ta zwiewna i niewymuszona lekkość w
poruszaniu się po temacie – oto, co bije z recenzji. Nim Naczelna w pełni
rozbłysną jako recenzentka i kreatorka prądów i trendów gminnego życia
społeczno-politycznego, już widać tę swadę, a przede wszystkim erudycję posiadaczki
wówczas jeszcze nie wyjawionego doktoratu. Na razie Naczelna znają się na
sztuce filmowej, Są smakoszką i profesjonałką w tym temacie.
Kto by miał wątpić czytając, czy
przypadkiem My nie nadmuchuje tu balonika megalomanii (który z czasem dostanie tego
typowego dla Naczelnej wzdęcia), ten już na wstępie zostanie mile zaskoczony
jej onieśmielającą skromnością. „Nie
jestem współczesna” – mówi o sobie Naczelna, wyznając, że w zakładce muzyka,
to Oni wciąż Angie i Schody do nieba.
I jak? „Angie” Rolling Stones (1973) i „Schody…” Led
Zeppelin (1971) pokazują, że muzycznie Naczelna są w naftaliną walącej
rupieciarni, jednak jest to rupieciarnia z klasą. Kinowa skromność gustu
Naczelnej jest równie wyśrubowana. Naczelna piszą:
„(…)jeśli chodzi o kino - nadal oglądam Psa Andaluzyjskiego i Dwóch ludzi z szafą(…)”
„Pies Andaluzyjski” (1929) to Luis Buñuel
i Salvador Dali, a „Dwóch ludzi z szafą” (1958) to Roman Polański. Reżyser Buñuel
i malarz Dali to najwyższa hiszpańska półka, a ich „Pies…” stał się
sztandarowym filmem surrealizmu. Z kolei etiuda Polańskiego „Dwóch…”
zapoczątkowała międzynarodową karierę reżysera o międzynarodowej renomie. Tak
więc, nawet ta swoista u Naczelnej autoironia może być elementem autokreacji.
Smak Naczelna mają niedzisiejszy, ale jaki to smak?! Co innego teatr – tu
Naczelna nie są skromni, mówią, że mogą godzinami, a nawet grożą, żeby lepiej Ich
nie prowokować. Trochę szkoda, że nikt Ich przez te ponad dwa lata nie
sprowokował i o teatrze u Naczelnej wiemy tylko, że Wierszalin, Gardzienice i
Teatr Ósmego Dnia, a na Ryszardzie III Naczelna
byli aż w Teatrze Polskim. Naprawdę, szkoda.
Paru rzeczy nie wiemy. Nie wiemy
na przykład, co Naczelna mają na myśli, gdy wyznają, że tego „Psa…” nadal
ogląda. Chodzi o sztukę jako sztukę, czy problemy z odróżnianiem życia
Naczelnej od imaginacji Naczelnej o życiu Naczelnej? Czy może wciąż, od lat kręci
ją po prostu, jak pewien pan wycina pewnej pani brzytwą oko? Wciąż ogląda
faceta ciągnącego fortepiany ze zdechłymi osłami? Czyżby mrówki żyjące w
dziurze w dłoni jeszcze innego faceta, mogły nam coś powiedzieć o
skomplikowanym wnętrzu Naczelnej? Tego nie wiemy. Nie wiemy tak samo, jak nie
wiemy, czemu Naczelna zmienili Polańskiemu tytuł filmu. Jeżeli nadal oglądają
ten film, to powinni byli już zauważyć, że w rzeczywistości tytuł jest nie
„Dwóch ludzi z szafą”, tylko od ponad pięćdziesięciu lat „Dwaj ludzie z szafą”.
Recenzja, jak recenzja. Recenzent
może napisać, co mu się podoba, toteż Naczelna piszą raz w tonie intymnym:
„Senny koszmar – nie-koszmar, coś somnambulicznego, z mgiełką w tle i
coś, co w Alicji jest motywem przewodnim - przenikanie się
snu i jawy, czegoś, z czego chcielibyśmy się otrząsnąć, ale nie wiemy jak. Coś
na pograniczu. Cienka, czerwona linia.”,
Innym razem akademicko –
obiektywizującym:
„Alicja (…) jest poprawna ale ponad poziomy nie wylatuje”,
Jeszcze innym – technicznym:
„Zdziwiła mnie marna jakość efektów specjalnych, ale da się je jednak
obejrzeć.”,
A jeszcze innym, cholera wie
jakim:
„Rola Królowej Kier jest trudna do udźwignięcia - Helena Bonham Carter
poradziła sobie bez pudła. Jest fantastyczna - demoniczna, histeryczna,
świetnie wpasowująca się w Szalonego Kapelusznika.”
Że rola może być trudna do
udźwignięcia, jednak można ją podźwignąć bez pudła z jednoczesnym demonicznie
histerycznym wpasowaniem (w Szalonego Kapelusznika), to jednak trzeba i
surrealistycznej wyobraźni i emfatycznego języka!
Są jednak i prawdziwie erudycyjne
smaczki, tak typowe dla tej wybrednej konsumentki kultury. Byle paszą Naczelna
się przecież nie żywią, dlatego wysmakowany gust Naczelnej możemy popodziwiać sobie
już w pierwszym zdaniu recenzji, gdzie Naczelna piszą:
„Mam dwie ukochane książki - jedną jest Mistrz i Małgorzata, którego znam na pamięć, drugą - Alicja w krainie czarów, ale wyłącznie w tłumaczeniu Słomczyńskiego
- czyli Joe Alexa - i wyłącznie z oryginalnymi rysunkami Corolla.”
Wiemy więc w czyim tłumaczeniu
Alicja jest OK., lecz nie wiemy, w czyim tłumaczeniu Naczelna znają na pamięć M.
Bułhakowa – W. Dąbrowskiego/I. Lewandowskiej, czy A. Drawicza? Wolą Naczelna Annuszkę
od Anielci, czy Azazella od Asasella? No,
nie wiemy?! Tak jak nie wiemy, czemu zmienia nazwisko autora swojej ukochanej
książki. Gdy do recenzji wkleja (bo przecież wkleja!) wierszyk, wkleja też
tytuł i autora:
Jabberwocky
Lewis Carroll
Sama jednak pisze o „rysunkach
Corolla” i „przeróbkach Corolla”. Corolla to taka Toyota. Czyżby więc Lewis
Carroll (przez „a”, 2 „r” i 2 „l”), autor
ukochanej książki Naczelnej (koniecznie w przekładzie Słomczyńskiego!), przez
cały czas stał w głowie Naczelnej za szafą „Dwóch ludzi” Polańskiego?
Wróćmy jeszcze do tego „sennego
koszmaru – nie-koszmaru”, „czegoś somnambulicznego z mgiełką w tle”, „czegoś, z
czego chcielibyśmy się otrząsnąć, ale nie wiemy jak.” Myśl swą nieodgadnioną
Naczelna kończą uwagą, że to „Coś na
pograniczu. Cienka, czerwona linia.”
Podobno błogosławieni, którzy nie
mając nic do powiedzenia, nie przyoblekają tego w słowa, lecz czymże bez słów
byłby gminny antropolog kultury? „Cienka czerwona linia” to głośny film o
ludzkich poglądach i postawach, dla których tłem jest wojna – konkretnie
lądowanie amerykańskich oddziałów na Guadalcanal. Co ma ten obraz do Alicji?
Film jest ekranizacją powieści J. Jonesa pod tym samym tytułem. Tytuł powieści
jest jednak zapożyczeniem z opisu wydarzeń na Krymie o ponad sto lat
wcześniejszych – szarży rosyjskich kawalerii na ostatni oddział szkockiej
piechoty. Odziani w czerwone mundury górale, zamiast w normalnym szyku bojowym,
stanęli w dwuszeregu (cienkiej czerwonej linii) z rozkazem, aby walczyć do
końca. Obraz Roberta Gibba do dziś można oglądać w National War Museum of Scotland w Edynburgu. Tak więc, coś na pograniczu? Hmm… Jeśli nie „Cienka
czerwona linia”, to może „Smuga cienia” Josepha Conrada? I to koniecznie w
przekładzie Józefa Teodora Konrada Korzeniowskiego?
„Zafascynowana tym, co wyprawia
Deep - rezygnujący z roli amanta na rzecz Kina - obejrzałam całość w wersji
oryginalnej i w końcu udało mi się zrozumieć dialogi. Jako testera użyłam
mojego sześcioletniego syna - on zobaczył zupełnie co innego niż ja, ale
siedział z rozdziawioną buzią, chociaż film nie jest raczej przeznaczony dla
sześcioletnich dzieci.” – piszą Naczelna, a my cmokamy z uznaniem dla Ich
językowych zdolności. Po polsku – cholera, ani w ząb! Po amerykańsku – no, w
końcu dialogi zrozumiała! Czy sześcioletni tester też zrozumiał dialogi –
niestety nie wiemy.
Nie wiemy też, w jakich filmach
Deep wystąpił w roli amanta. Nawet jeśli zafascynowana Naczelna wzdychają w
skrytości do estetycznie obdarzonego aktora i prywatnie jest on dla niej
amantem rezygnującym z roli amanta na rzecz Kina przez duże „K”, nie znaczy
wcale, że Deep występował do tej pory w rolach lowelasów w kinie przez małe
„k”.
Pod koniec recenzji Naczelna
piszą ze znawstwem nie tylko angielskiej literatury, amerykańskiej kultury i
sztuki przekładu (ten Słomczyński vs. Barańczak), ale także historii:
„Przesłanie filmu jest proste jak Hollywood i schemat cepa - walka o
wolność, tak, jak to sobie wyobrażają Amerykanie, którzy o wolność walczyć nie
musieli.”
Nie wiemy, jak Amerykanie
wyobrażają sobie walkę o wolność, bo Naczelna, jak nie objaśniła amanta, tak i walki
nie objaśnia. Wiemy jednak z innych, mniej rzetelnych niż Obserwator źródeł, że
amerykańskim kolonistom coś tam się w ich historii jednak przytrafiło.Pruski oficer i amerykański
generał – Fridrich Wilhelm von Stauben, francuski markiz i amerykański generał
– Marie Joseph de la Fayette, marszałek Konfederacji Barskiej i amerykański
generał – Kazimierz Pułaski, czy naczelnik insurekcji i amerykański generał –
Tadeusz Kościuszko, to tylko niektóre z zagranicznych ikon czegoś, co do
historii przeszło jako „Wojna o niepodległość Stanów Zjednoczonych”. I jeśli jest
coś konstytutywnego dla tworzenia się amerykańskiej świadomości narodowej...
Przepraszam – tu nie chodzi już o ten film i literaturę. Tu nie chodzi o doktorat
z socjologii i dwie magisterki. Tu nie chodzi nawet o maturę w Batorym! Tu
chodzi o elementarne wykształcenie dziennikarza, którego ulubione porównywanie
wszystkiego do prostoty schematu cepa, może wykazać, że sam jest prostym cepem.
Tu chodzi o trzeci rok tej farsy i błazenady, gdzie chamstwo i wyszczekanie uchodzi za cnotę i rozum.
A najgłupsze jest chyba to, że jej ukochaną Alicję ("wyłącznie z oryginalnymi rysunkami Corolla"!) ilustrował nie sam Lewis Carroll (naprawdę Charles Lutwidge Dodgson) , tylko John Tenniel. Na wszystkich rysunkach widać nawet jego sygnaturki.
Lewis Carroll
Toyota Corolla
Porównaj, znajdź trzy różnice i pokoloruj obrazki.