Najpierw
powinszujmy panu Henrykowi! Sylwestrowy plakat ilustrujący Naczelną i jej
czytelników na pewno nie miał na to żadnego wpływu, jednak My po raz pierwszy wspomniała
o przycinaniu, depilacji i kosmetycznym retuszu w czytelniczych listach! Do tej
pory wszystkie epistoły typu: Henryk /…/ imię
i nazwisko do wiadomości redakcji szły
spod jednej sztancy i Naczelnej nie przeszkadzało, że wszystkie są na to samo kopyto.
Początek
nowego roku przyniósł odmianę – wolne media poprzedziły list Henryka uwagą: „Zgodnie z wolą Autora list
poprawiłam stylistycznie, zachowując jednocześnie pełną zgodność z duchem
oryginału.”, a całość zakończyły wszystko wyjaśniającym dopiskiem – „tekst poprawiony”.
Tak więc brawo, Panie
Henryku! Gromkie brawa dla Pana za ten poprawiony i od dwóch lat urzekający wszystkich
styl.* Po przyznaniu się do poprawek, nic nie stoi na przeszkodzie, aby wciąż był
Pan nauczycielem z Nidy, mieszkańcem Karwicy, dziadkiem ucznia z Ukty, czy nawet
mieszkanką spółdzielni NOWA i czytelniczką Zofią jednocześnie. Styl zresztą,
jak dupę, każdy ma własny(ą) i Naczelna również. Ważny jest „duch oryginału” i ten
duch też jest niezmienny.
Jak już kiedyś usilnie wpierałam
– szkolnictwo i edukacja syna to ulubiony konik (jeśli nie kobyła)
My/Naczelnej. Wpierałam, że ten uraz do szkolnej ławki to wynik urazów, jakich
konik (jeśli nie kobyła) doznał podczas brykania przez wysokie płoty edukacji +
proza życia. Z jednej strony urojeniowe majaki o Batorym/Traugutcie, antropologii
kultury ze starocerkiewnymi elementami polonistyki (na obu magisterka) i doktorat
z socjologii. Z drugiej – siermiężnie przaśny real po porannym ocknięciu: wieś
zabita dechami, małe dziecko w domu i ta cholerna szkoła w Ukcie. Czy to dałoby
się zrymować? No pewnie, że nie i zapewne stąd te baty i cięgi, jakie Ukta zbierała
przez ostatnie lata, oraz zapowiedź, że dalszym kształceniem chłopięcia zajmą
się renomowane Mikołajki.
Tak się złożyło,
że Mikołajki zastąpiła może nie równie renomowana, ale za to znakomita („Liczą
się efekty, a te są znakomite.” – pisze Naczelna) szkoła w Nidzie. Dlaczego
znakomita? „Trafiliśmy naprawdę na bardzo dobrą, przyjazną szkołę. Nie
żałuję mojej decyzji.” – podsumowuje My, wyznając wcześniej, że nadrobienie dwuletnich braków kosztowało Ich niemal trzy miesiące
ciężkiej orki, aby wyjść na prostą! Czy ktoś to ogarnia? Trzy miechy ślęczenia
nad książkami, żeby zaorać ugór, jaki szkoła w Ukcie pozostawiła w głowie małego
ucznia?
Obserwator ugina się od
deklaracji miłości i troski o pociechę Naczelnej. Trochę szkoda, że My nie
wyjaśnia, gdzie przez te dwa lata była. Może dziwić, że My nie kojarzy, czy dwa
lata matki w roli wolnych mediów jakoś dziwnie nie zbiegają się z dwoma latami
zaległości dziecka. Nie bądźmy jednak zbyt surowi – raz już przecież tłumaczyła,
że jej zdolności pedagogiczne są poniżej zera. No tak, ale to było w czasach, gdy
szkoła w Ukcie była jeszcze szkołą przyjazną i miała u Naczelnej zupełnie inną prasę niż teraz. Tak więc, nauczyciele i pedagodzy z Nidy – łaska
wolnych mediów na pstrym koniu jeździ.
Plotka o
połączeniu szkół, jak twierdzi naczelna, wywołała ogromne poruszenie wśród rodziców.
Jako pierwszej Obserwator oddaje głos mamie piątoklasistki i pozwala jej się
oburzyć: „- To jest skandal”, mówi mama, a my już w tym jednym krótkim zdaniu
możemy sobie popodziwiać poprawiony styl i „ducha oryginału”. Dalej mama nie zgadza się na połączenie, bo
dzieci na tym stracą. W jaki sposób stracą, trudno zgadnąć, bo nadążyć za
rozumowaniem Naczelnej to spora sztuka, a mama nie wyjaśniła.
W
przeciwieństwie do mamy, jeden z pedagogów nie boi się o dziecko, bo w ogóle się
nie boi, tylko się śmieje. Łączenie szkół to odwet za referendum, bo wielu się
nie bało i poszło.
Najważniejszy jest
komentarz.
„Nie
chodzi tu nawet o bezpieczeństwo dzieci - jak rozumiem, budynki nadal
pozostałyby oddzielne - ale o potworny rozstrzał wiekowy” – pisze My w
swoim komentarzu, a my oddychamy z ulgą, że dzieciakom nic się nie stanie. Cały
problem więc w tym potwornym rozstrzale, bo (uwaga!) dyrekcja nie będzie w
stanie pochylić się nad prawie dorosłym osiemnastolatkiem i sześciolatkiem mozolnie
smarującym koślawe bukwy. Naczelnej, prócz doktoratu i tytułu radnej, należałoby
dodać w CV jeszcze zawód nauczycielki. Dyrekcja pochylona nad kulfonami
pierwszoklasisty – My musiała gdzieś to widzieć na własne oczy! No chyba gdzieś
musi być taka szkoła, gdzie zgarbiona dyrekcja śledzi takie rzeczy.
Naczelna, tak
jak i ja, nie chce wdawać się w dywagacje nad reformą oświaty, ale wie jedno:
„Wiem jedno - nie zgadzam się
na połączenie, podobnie jak większość rodziców maluchów.”
To, że się nie zgadza, to
oczywiste. Skąd jednak Obserwator wie, że nie zgadza się również większość
rodziców? I czemu? Bo powstanie moloch, spadnie poziom, a dzieci i rodzice stracą
na podmiotowości. No proszę: dopiero pierdyknęła plotka, a już jest skandal.
Dopiero pierdyknął skandal, a już jest petycja. Dopiero petycja, a już Naczelna
o tym donosi.
„Petycję podpisałam jako
jedna z pierwszych. Namawiam Państwa na to samo - obrońmy szkołę naszych dzieci.”
– wzywa Naczelna
na koniec, a mnie dręczy pytanie – kto jest autorem petycji i czy aby w treści
nie odnajdziemy dobrze znanego stylu i „ducha oryginału”?
Stawała już w obronie tylu
spraw i ludzi, że można uznać to za Jej hobby. Broniła nas przed parkiem
narodowym i podwyżkami ciepła. Opiekowała się dziećmi i organizowała swoje
biuro interwencyjne. Wiodła lud do referendum i interweniowała w sprawie dróg,
dziur i chodników. Czyżby tym razem padło na biedną szkołę?
Zupełnie bez
znaczenia jest, czy w plotce o łączeniu szkół tkwi tylko ziarnko prawdy, czy
cały arbuz. Ważne, że Naczelna znów jest po tej właściwej stronie barykady. Barykady,
którą właśnie stara się usypać. Trzymamy kciuki.
* - Panu Henrykowi należą się jeszcze oddzielne małe brawka. Nie
wiadomo, czy to w wyniku poprawiania stylu, czy poprzez oddawanie „ducha oryginału”,
on pierwszy wyłuskał od Naczelnej informację, że u Niej się nie przelewa. Do
tej pory Obserwator to było przecież świetnie prosperujące przedsiębiorstwo.