To było kilkanaście lat temu. Dokładnie
nie pamiętam, ale gdzieś tak pomiędzy moją pracą w GW (dział krajowy), a byciem
właścicielką i naczelną konstancińskiego Obserwatora, który w
kilkunastotysięcznym mieście wydawałam w 20 tys. egzemplarzy. Nie ważne.
Jestem wściekła i strasznie chce
mi się pić. Lipcowe słońce świeci jak jasna cholera, a ja w dżinsach i flaneli
zasuwam przez stare miasto. Żeby choć jakaś zabytkowa fontanna, stara pompa, albo
nawet kuweta dla gołębi, bo pragnienie nie wybiera, a wszystkie korony wczoraj
pooooszły!, w nocnym Warsie. Gdzie ta
ulica Husowa?
Kolega z Wyborczej, korespondent
z Pragi, udzielał mi przed wyjazdem porad językowych: jeśli zapytasz słowiańskiego
Czecha normalnie i po polsku „która godzina?”, to tylko ślepia wybałuszy. Musisz
więc, z odpowiednim rozmiękczaniem głosek i przeciąganiem sylab, zapytać najgłupiej, jak ci się uda „która
godina matie?” Sama się zdziwisz, jak dobrze władasz czeskim.
Hrabal miał na mnie czekać, ale
jak to Hrabal… W pustej uliczce stoi jakiś jednooki pasiasty pepik z katarynką i
papugą. Kompletnie bez sensu. Łeb mi pęka, gdy przekrzykując jego ręczną
betoniarę, wychrypiałam z zaschniętego gardła najuprzejmiejsze:
- Ja uprzejmie wam przepraszam, ale może możete mne powiedet, kde je Husowa
uliczka? Na uliczkie piwniczka-piwowarniczka?, a ten, nie przerywając
mielenia słodkiej ciszy, podnosi przepaskę, ślepia wytrzeszcza i pyta:
- „U Zlateho Tygra”?- kiwam, że tak, a on na to wolną ręką, że
prosto i w prawo.
Piwiarnia „Pod Złotym Tygrysem”
wygląda obskurnie. Rozpacz, nędza i strasznie. Przede wszystkim przeraża mnie
wystrój wnętrza. Jest straszny. Nie ma wejścia przez koślawy i obłażący z farby
płotek pomalowany kiedyś na biało, do czegoś w rodzaju w ogródka. Nie ma punktu
centralnego z pomalowaną olejną farbą betonową fontanną, tryskającą rachityczną
strużką wody. Dalej - nie ma czegoś w
rodzaju sporej altany z barem w centrum. Altany nie ma, więc nie ma szyb. Po
lewej stronie baru nie ma czegoś, co jest chorobą wszystkich naszych knajp,
wyjmując Czarnego Konia - stolika obsługi. Dalej jest tylko gorzej i praski Złoty
Tygrys z pewnością otrzymałby ode mnie etykiety: „Ogólnie – tragedia, żerująca
na dobrym punkcie” i „Makabra, omijajcie z daleka”, gdyby nie to, że za
kilkanaście lat taką ocenę otrzyma nidzki Grendial.
- Kteŕi hledaji, kràsnou dàmu? – pyta mnie jakiś podtatusiały lowelasek
w sweterku, gdy stoję w drzwiach, a pilzner skapuje mu z umoczonych wąsów wprost
do trzymanego w garści kufla. Nadal krążą legendy o jego skłonnościach do
romansów, więc już na wstępie tę „śliczną panienkę“ puszczam mimo uszu. Zresztą
i tak nie jestem w stanie odpowiedzieć – łeb napierdziela, a w gardle piasek.
Chyba się domyślił, bo tak jakoś podetknął ten kufel na oczy, że nim się
połapałam, a już zobaczyłam, jak mój język zeskrobuje z jego dna resztki
wilgoci.
- Najposvatnejsi Matka! Musim se postarat o tebe! – zawołał
cokolwiek teatralnie podprowadzając mnie do swojego stołu, jednocześnie wołając
w kierunku nalewaka – Pane Ober, dàvajte gulàš, dubeltovo šlivovice i
dwa hrnki piva. Co nejrihlei, bo my tu mamy nemocnou zenu z Polsky .
Był to dobry i prawy człowiek. Kiedy
opadałam na ławę wprost bez czucia, zajrzał mi z troską w oczy i mruknął do
nadbiegającego ze śliwowicą kelnera:
- Strašna, smertelna kocovina…
Głaszcząc moją dłoń opowiadał mi
przez resztę nocy o wolności, literaturze, teatrze i godności człowieka. I co
by nie rzekł, ja na to – pierdoły, głupoty albo pizduchowe gadki. Zrazu
przejmował się tym i milkł na chwilę, a potem znów literatura, teatr i godność
człowieka.
- Vaszku. – mówię do niego, gdy
oboje przytrzymujemy uliczną lampę – To wszystko są takie pizduchowe gadki. Nie
wolność, wytłumacz mi, co dalej, bo bieda.
- Vaszku kochany! – wołam za nim,
gdy lezie miedzy śmietniki, bo mu pod ścianą nie wypada, a mnie odbija się
knedlikami – Nie teatr, bo to życie jest teatrem. Rozumiesz? Więc proszę cię,
żebyś przestał mi tu pizdusić!
- Vaszku, mój Vaszku. – mówiłam
przytrzymując mu głowę nad kubłem, albo wyciągałam z ogródka, bo się uparł, że
naręczy róż wonnych jestem warta. – Skończ z tym wszystkim. Bajkę byś napisał,
a nie w kółko te pizduchy o godności. Syn mi się kiedyś urodzi, to prezent
będziesz miał jak znalazł. On na to, że nie może, bo nie umie. I z „żet” ma
kłopoty, a tam same skrzaty, olbrzymy i księżniczki… Ale napisał.