niedziela, 18 marca 2012

Brygada „RR”

Ludzie miewają różne skłonności. Jedni hodują kotki i dokarmiają ptaszki. Inni zbierają znaczki lub bilety narodowego banku polskiego. Jeszcze inni objadają się kaszanką z grilla lub prowadzą zdrowy tryb życia.  Wśród tych skłonności jedne bywają uznawane za naganne (np. gdy mówimy, że ktoś ma do czegoś pociąg), inne zdają się być neutralne (mówimy, że to bzik), a jeszcze inne – wręcz przeciwnie, są uznawane za szlachetną dyspozycję charakteru.
Choć wszyscy mamy nienajgorsze zdanie o sobie, to miłość do bliźniego swego, skłonność i nieposkromiona chęć niesienia pomocy innym zdarza się, niestety, dość rzadko.  Altruizm to przepiękna cecha i tylko naprawdę wybitne osobowości stać na poświęcenie swoich spraw dla dobra bliźnich. Autentyczna bezinteresowność to jednak rzadkość. Wielu ludzi chce uchodzić za altruistów – pragnących zachować anonimowość dobroczyńców, którzy przy pierwszej byle okazji pochwalą się, jak i komu pomogli. To miłe, że są jednak wśród nas ludzie, którzy tę pomoc niosą i… milczą. Nie chwalą się, nie zabiegają o poklask i uznanie, tylko w cichości,  niczym bohaterowie kreskówki pomoc niosą, dniem i nocą.    
Ludzie miewają różne potrzeby. Jedni potrzebują kawałka eternitu nade łbem i portek, inni odrobiny kasy na podtrzymanie dobrego nastroju do rana, a jeszcze inni chcą pogadać przy wirtualnym konfesjonale. Niektórzy jednak potrzebują prawdziwej pomocy i takim przydałaby się fachowa opieka np. prawnika, czy lekarza. Bo czymże jest prosty człowiek wobec machiny urzędniczej? No czymże On jest? Taki „Pojedynczy człowiek w starciu z urzędem, szkołą, lecznicą (dalej sobie dopiszcie) czuje się bezsilny.
Czy są wśród nas ludzie wymagający pomocy? – A gdzież (odpowiedzmy pytaniem) ich nie ma?!  Mało to ludzi, którzy chętnie skorzystają z bezpłatnej pomocy prawnika? Albo brakuje tych, którzy chętnie pogadają z jakimś ludzkim urzędnikiem, który podpowie rozwiązanie? Albo takich, którym przydałby się nauczyciel? Nie, takich u nas nie brakuje. Nie brakuje też takich, którym oprócz lekarza rodzinnego przydałaby się jeszcze jakaś diagnoza od lekarza „po rodzinie”. Na koniec wreszcie, jeśli gratisowy prawnik, zaprzyjaźnieni urzędnik i nauczyciel oraz „porodzinny” lekarz nie pomogą, to przecież znajdzie się chyba ktoś, kto uruchomi swe rozległe dojścia, a przynajmniej w nalocie dywanowym zbombarduje urzędników pytaniami…
Ktoś gdzieś tam nie śpi i nie dojada, tylko niesie pomoc. Odbiera maile, telefony i spotyka się za wszystkimi, o których dobry Bóg chyba zapomniał. Wystarczy jeden tylko pstryk! tego Ktosia i już pluton prawników udziela bezpłatnych porad w sieni, a kompania lekarzy „po rodzinie” prowadzi blok operacyjny w kuchni. Niestety, urzędnicy przyjmują dziś pod płotem, bo idzie koniec semestru i nauczyciele zajęli na korepetycje cały parter. Tak to wygląda i nie ma, że zmiłuj – altruizm wymaga wyrzeczeń.
- Za co to wszystko, zapyta jakiś niedowiarek, tak zupełnie bezinteresownie?  A tak, niedowiarku jeden! „Ludzie traktują media jak ostatnią deskę ratunku…”, a media mają psi obowiązek pomagać. Na szczęście media to potęga i „Legitymacja dziennikarska otwiera mnóstwo bram.”.
- Co to jest, gdzie to jest i kto robi to takie fajne coś? – zapyta jakiś inny sceptyk. To jest biO, czyli niewidzialna ręka spółki wypróbowanych dziennikarzy. Świat ratują i ludzi zbawiają: Anka Grzybowska i Jacek Dobrzyniecki.
Biuro interwencyjne Obserwatora powstało w połowie ubiegłego roku z zapewnieniem, że żadna ze spraw nie ujrzy światła dziennego. Rzeczywiście – jak kamień w wodę, bo później temat już się nie pojawił. W komentarzu pisze: „Jeszcze jedno - ja tajemnicę zawodową traktuję bardzo poważnie. Jak bardzo - wie o tym chociażby szef naszego komisariatu. Jeśli ktoś daje mi cynk i mówi "nie puszczaj", nie puszczę. Kilka lat temu nawet za to wylądowałam na dołku na Żytniej. To jest konfesjonał, ale też realna pomoc. Dopóki dopóty nie dostane pozwolenia o sprawie nie napiszę. Ale może pomogę?...”
W tym samym komentarzu, tylko trochę wyżej, napisało Jej się „Jesteśmy wariatami”. No cóż, proszę Pani Redaktor Naczelnej i Szanownego Wspólnika   – w tej sprawie nigdy nie było najmniejszych wątpliwości!
Czym jest biO? Raczej jest to pociąg, mało prawdopodobne, żeby to był bzik, a już prawie na pewno nie jest to owa szlachetna dyspozycja. 


piątek, 9 marca 2012

Dziadek wysokogórski

Podobno w nadmiarze wszystko szkodzi. Szczególnie używki. Podobno taka np. kawusia, papieroski, czy piweczko, jeśli zbyt długo je sobie aplikować, potrafią kompletnie wyniszczyć organizm. Podobno zupełnie podobnie jest też z komplementami, hołdami i wyrazami uznania. Jeżeli podawać je w nadmiarze i odpowiednio długo, mogą kompletnie rozchwiać nasze wewnętrzne poczucie pionu, autokrytycyzm i dystans do rzeczywistości. Tak, tak – wcale nie trzeba codziennej michy krupniku, żeby popaść w nałóg. Wystarczy tylko przyzwyczaić się do tych ciepłych słów uznania w komentarzach, a potem wiecznie niezaspokojony głód komplementów uczyni z nas nałogowca. Ten głód, niedające się niczym zaspokoić ssanie, popchnąć nas może do różnych osobliwych rzeczy.
Ciekawa sprawa jest z tlenem (O2 – taki pierwiastek), którego nikt rozsądny nie uzna za używkę. Kiedy jest go za dużo – dostajemy kręćka, popadamy w euforię i odlatujemy. Kiedy za mało – podobnie, tylko efekt końcowy jest nie do końca satysfakcjonujący. Ryby w zbyt natlenionej wodzie zachowują się zupełnie pociesznie – stają np. „na łbie” albo pływają stylem grzbietowym. Z kolei żony hiszpańskich kolonialistów, którzy osiedlali się w Andach, nie mogły donosić ciąży. Indiańskie kobiety, przyzwyczajone od pokoleń do rozrzedzonego powietrza,  radziły sobie jak zawsze świetnie, a Kreolki  nie – za mało tlenu. Czy takiej wysokogórskiej kobiecie po zejściu w dolinę może zakręcić się we łbie? Jest jeden ciekawy przypadek…
Trzy już prawie lata temu, gdy Naczelna nie była jeszcze Naczelną, udało się przyszłej Naczelnej napisać świetny tekst. Za ten tekst wierni wielbiciele przyszłej Naczelnej naznosili Naczelnej pełne kosze braw, hołdów i słodkości, a pierwszy z nich rzucił nawet, że „kapelusze lecą z głów”! Zobaczmy czy z kapeluszem nie odskoczył również dekiel.
Tekst pod tytułem Jedwabne (powiedzmy, że) jest o Jedwabnem – podłomżyńskiej mieścinie, która nie zapisałaby się w historii niczym ważnym (prócz produkcji styropianu), gdyby kiedyś „dobrzy sąsiedzi” nie spalili tam w stodole swoich sąsiadów.  Stwierdzenie, że „tekst jest o Jedwabnem”, to spore nadużycie, bo tekst jest… No pewnie, że o Niej! W tym tekście dowiadujemy się sporo o naszej Ulubienicy i już w drugim zdaniu pada to „coś”, co każe przeczytać całość na bezdechu: Naczelna znała jednego  z morderców z Jedwabnego, choć nic o tym wtedy nie wiedziała. Lecz gdy się dowiedziała, a dowiedziała się dopiero z książki pt. Sąsiedzi, to zamarła z wrażenia i chyba do dziś się jąka. Świadczyć o tym może owo powtarzane kilka razy „Podawałam rękę mordercy z Jedwabnego.”, co przyszła Naczelna uznała za „motyw przewodni” całego wpisu.
Wrażliwość Naczelnej na biedę, krzywdę i bród jest już legendarny. Do tej pozytywnej cechy dodajmy jeszcze łatwość, z jaką popada w poczucie winy – podawała wszak rękę mordercy z Jedwabnego… Pamięta go doskonale – spokojnego, nikomu nie wadzącego pszczelarza. Bawiła się wśród jego uli, pamięta lepki, rozgrzany słońcem smak „plastrów miodu”, jakby sam smak miodu Jej nie wystarczył. „Jestem w jakiś sposób skalana, bo podawałam rękę mordercy.” – pisze przyszła Naczelna, a my wszyscy aż kucamy z wrażenia nad Jej szalenie wrażliwą skłonnością do ekspiacji.
Policzmy nieuprzejmie: jeśli dziś Naczelna jest lekko po 40-stce, tekst napisała 3 lata temu, a w komentarzu wyjaśnia że „To było 30 lat temu.”, to ile wówczas liczyła sobie wiosenek?  Osiem, dziewięć? Doliczmy Jej roczek dla okrągłości (niech tam ma!) i skłońmy z szacunkiem głowy – 10-letnia dziewczynka podawała rękę pszczelarzowi spod Pisza, czego dorosła już raczej kobieta nie może sobie… darować?
Nie, nie! Proszę powstrzymać ironiczne uśmieszki, bo figura na „dziewczynkę z poczuciem winy” wcale nie jest taka prosta. Chodzi o to, że dziadek Naczelnej miał tzw. piękną kartę. Otóż szanowny antenat Naczelnej ratował Żydów, a wnusia podawała łapę jednemu z ich oprawców. Naczelna pisze:
Mój dziadek, kiedy dostał Sprawiedliwego wśród Narodów Świata żachnął sie -  "Ja nie Żydów ratowałem, tylko ludzi. Jak mi za to moga dawać medal, to bez sensu." W jakiś sposób stało się to moim credo i dlatego w moim domu nigdy nie pyta się "dlaczego", tylko daje się dach nad głową, jedzenie i ubranie. Nigdy się na tym nie przejechałam, Dziadek miał rację.
Dopiero teraz rozumiemy, co tak Naczelną piecze i swędzi. Dopiero teraz łapiemy, skąd ten dysonans. Gdy szatan władał ziemią, szanowny dziadziuś okazał się szlachetnym herosem i humanistą najwyższej próby. Nawet wtedy, gdy państwo Izrael składało mu hołd, on żachnął się nad medalem Sprawiedliwego, bo przecież narażał własne życie w imię człowieczeństwa, nie narodowości. Po latach okaże się, że jego mała Ania przybijała piątkę jednemu z katów. Kto wie – może nawet robiła żółwika?
To ma prawo, a nawet musi boleć. Dlatego Naczelna przyjęła sobie jako credo prostą zasadę jej własnego dziadka: o nic nie pytać, tylko pomagać. Od tamtej pory prowadzi dom otwarty, a każdy potrzebujący (choćby nawet i sam kat) otrzyma od Niej kawałek dachu, pajdę chleba z marmoladą i jakieś portki. Naprawdę piękna postawa. Anka, która jak sama wyznaje, nie jest Żydówką, bo jej rodzina wywodzi się z litewskiej arystokracji, miała wspaniałego dziadka i odziedziczyła po nim to, co najpiękniejsze – wrażliwość na krzywdę, niezachwiany pion moralny i dobre serduszko.  Szkoda tylko, że tak mało wiemy o tym wspaniałym dziadku. Sprawiedliwym wśród Narodów Świata, który „nie wiedział, że tuż koło niego żył jeden z morderców z Jedwabnego.” Kim był dziadek? „Dziadek mieszkał w Warszawie. Pochodzenie nic nie znaczy.” – rzuca lakonicznie w jednym z komentarzy, a TU możemy wyczytać, że obok prababek, babć i całego tego wujostwa z ciotectwem, był nauczycielem.   
Jak to nierzadko u Naczelnej bywa, weryfikacja tak lekko rzucanych przez Nią wiadomości nastręczyć potrafi sporo kłopotów. Gross opublikował książkę i nasza Ori(Anka) dowiedziała się, że to jeden z braci L. był mordercą. Ten od smaku plastrów miodu. Dodaje nawet: „Nie muszę ukrywać jego danych -  wszelkie massmedia już je podały.” Niżej doda jeszcze, iż cieszy się, że jest wolność prasy dzięki czemu wie, co robiła (chodzi o tę piątkę i żółwika, przez co wstrętnie Jej. Od lat.).
Już jednak pod samym tym świetnym tekstem pojawiają się kłopoty. Który to, bo było trzech? – pyta jeden z komentatorów, a Naczelna odpowiada, że „średni”. Ale z imienia który? – pyta inny, bo imion jest łącznie cztery. Wtedy w Naczelnej włącza się program „wrażliwość”, bo rodziny już swoje przeżyły, nie można odpowiadać za grzechy dziadków i ojców, sprawa jest zamknięta itd. Wprawdzie Gross i massmedia wszystko podały, ale który pasał pszczoły, już się nie dowiemy. A może sprawa potoczyła się w niewłaściwym kierunku i wszyscy, zamiast zachwycać się nad wnuczką swego dziadka, skupili się na zupełnie drugorzędnych detalach?
Weźmy więc dziadka. Każdy z nas ma dwoje rodziców, a oni tylko po jednym ojcu. Każdy więc ma dziadków dwóch. Wprawdzie Naczelna pochodzi z litewskiej arystokracji, lecz z dużym prawdopodobieństwem przyjąć można, że litewska arystokracja używa do rozmnażania dość plebejskiego sposobu. Jeżeli Ori(Ance) nie przydarzył się żaden przyszywany dziadziuś, to powinna mieć jednego po tatusiu, a drugiego po mamie. Niech Naczelna poszuka w domu dyplomu i pamiątkowego medalu, który powinien wyglądać tak*:


 Gdy Ona będzie kopać, my pomóżmy Jej przeszukując śmietnik. Swój tekst Naczelna opublikowała w maju 2009. Instytut Yad Vashem w Jerozolimie (Instytut Pamięci Męczenników i Bohaterów Holocaustu Jad Waszem) prowadzi rejestr osób odznaczonych, w tym również Polaków. Stan na 1 stycznia 2011r. powinien więc obejmować szanownego antenata. Ten po kądzieli musiałby nazywać się tak, jak zwała się mama Naczelnej, gdy była jeszcze panienką. Niestety, nie ma tam żadnego dziadka, który w nazwisku nosiłby choćby ślad rdzenia nazwiska dumnego rodu Sapiehów. Spróbujmy więc z dziadkiem po mieczu. Jest tam wprawdzie Grzybowskich aż trzech, jednak do żadnego z nich nie można zwrócić się ciepło „Dziadku Mieciu”. Gdzież więc jest Naczelnej dziadek: człowiek, który ratując Żydów, ludzi ratował – nie Żydów?!  Może urwał się na moment z listy na pogaduchy z prof. Halbersztad i do dziś nie powrócił? Może zawstydził się, że wnusia tę łapę mordercy podawała, zwrócił medal i sam poprosił o wykreślenie?
Jest jeszcze trzecia możliwość – dziadek był sobie takim zwykłym dziadkiem, tylko któregoś dnia posłużył wnuczce jako używka. Przy kawusi z papieroskiem dorobiła mu brodę mędrca, dała medal Sprawiedliwego i postawiło jako lustro, do którego krzywiła miny, że podawała rękę mordercy. Może już wówczas, dla garści ciepłych komentarzy, kazała mu ratować Żydów, żeby jej dziecięcy żółwik z pszczelarzem nabrał dramaturgicznej głębi?
Osoby wychowane w warunkach rozrzedzonego powietrza mogą na nizinach zachowywać się w sposób odbiegający od normalnego. Ciągła euforia, szampański nastrój i ogólny „stan wskazujący” wynikają z nadmiaru tlenu w ich krwioobiegu. Oni są przez cały czas na takiej lekkiej „małej bańce”. Gdy Naczelna była malutka i zanim trafiła do jednego z ośrodków wypoczynkowych pod Piszem, jej rodzice, hotelarze z zawodu, prowadzili Dom Turysty na Krakowskim Przedmieściu i „ośrodki wysokogórskie w Beskidzie...”
W którym Beskidzie wprawdzie Naczelna nie podaje, jednak najwyższy szczyt to Babia Góra (1725 m n.p.m.) w Beskidzie Żywieckim i od czasów wojny nie ma tam schroniska. Musiały więc być te ośrodki gdzieś niżej. Problem w tym, że za rejony wysokogórskie uznaje się tereny dopiero powyżej 2500 m n.p.m., co Naczelnej wcale nie przeszkadza być przez resztę życia na tlenowym rauszu. Wprawdzie na łbie nie staje i nie nurkuje stylem grzbietowym, ale ma za to dziadka. Wysokogórskiego!

* - Stefan Korbowski nie jest oczywiście tym dziadkiem. To tylko ilustracja. 
 

niedziela, 4 marca 2012

CV

Europa miała i wciąż ma literackiego Falstaffa i zupełnie prawdziwego Munchausena. Polska miała i wciąż ma literackiego Zagłobę i zupełnie prawdziwego Karola Radziwiłła „Panie Kochanku” A my co? Sroce spod ogona?!
Dobrze napisane CV to połowa sukcesu. Jeśli Twój życiorys zainteresuje pracodawcę, zachodzi duże prawdopodobieństwo, że zaprosi Cię na rozmowę kwalifikacyjną. Wtedy będzie mógł go zaczarować, jednak pamiętaj – najpierw napisz dobre CV. Jeżeli od prawdziwej prawdy wyżej sobie cenisz prawdę literacką… Nie krępuj się, papier jest cierpliwy.
Quiz jest prosty – który wariant jest prawdziwy?

1. Wykształcenie:
a)      1989-1994 Uniwersytet Warszawski, socjologia, tytuł magistra; 2002-obrona doktoratu;
b)      1989-1994 Uniwersytet Warszawski, filologia polska, katedra antropologii kultury, tytuł magistra;
1990-1995 Uniwersytet Warszawski, socjologia – indywidualny tok studiów, tytuł magistra, 2004-tytuł doktora;
c)      1989-1994 Uniwersytet Warszawski, filologia polska, katedra antropologii kultury;
d)      1989-1994 Uniwersytet Warszawski, filologia polska, katedra antropologii kultury, tytuł magistra; socjologia – indywidualny tok studiów, tytuł magistra, 2004-tytuł doktora;


2. Kariera zawodowa
1. 1994-2004: dziennikarka w:
a)      Superexpressie (dział miejski), potem w Gazecie Wyborczej (dział miejski, potem krajowy).
b)      Życiu Warszawy (dział miejski), potem w Gazecie Wyborczej (dział miejski, potem krajowy).
c)      Życiu Warszawy (dział miejski), potem w Superexpressie (dział miejski, potem krajowy).
d)      Życiu Warszawy (dział miejski), potem w Rzeczpospolitej (dział miejski, potem krajowy).

2. Od 1998 dziennikarka lokalna w gazetach powiatu piaseczyńskiego:
a)       „kto komu” i „Nad Warszawą”,
b)      „co i po co” i „Nad Nilem”,
c)      „co i jak” i „Nad Wisłą”,
d)      „jak i gdzie” i „Nasze Piaseczno”

3. od 2000 do 2004 roku właścicielka i naczelna „Obserwatora” -  lokalnej gazety konstancińskiej, wydawanej w nakładzie:
a)      1000 egzemplarzy.
b)      5000 egzemplarzy.
c)      10 000 egzemplarzy.
d)      20 000 egzemplarzy.

4. W roku 2002 wydała
a)      przewodnik „Spacerkiem po Konstancinie”, rok później kolejny „Spacerkiem po Górze Kalwarii”.
b)      przewodnik „Spacerkiem po Piasecznie”, rok później kolejny „Spacerkiem po Konstancinie”
c)      przewodnik „Spacerkiem po Piasecznie”, rok później kolejny „Spacerkiem po spacerniaku”
d)      przewodnik „Spacerkiem po Konstancinie”, rok później kolejny „Spacerkiem po Piasecznie”

5. W latach 2001-2002 opublikowała2 tomy opowiadań pod wspólnym tytułem:
a)      „Jezioranki”.
b)      „Młode Jezioranki”
c)      „Wiżajny”
d)      „Jezioranki z Wiżajn”

6. W latach 2000-2003  wydała trzy tomiki:
a)      opowiadań kryminalnych pod wspólnym tytułem „Makabreski”.
b)      opowiadań humorystycznych  pod wspólnym tytułem „Makabreski”.
c)      opowiadań kryminalnych.
d)      opowiadań o życiu w wielkomiejskiej aglomeracji pod wspólnym tytułem „Humoreski”.  

7. W roku 2007 ukazały się opowiadania dla dzieci:
a)      „Bajanki dla syna”.
b)      „Bajeczki dla syna”.
c)      „Bajki dla syna”.
d)      „Bajubajki dla syna”.

8. W latach 80. współpracowniczka wydawnictwa „Nowa” (kolportaż), za udział w opozycji relegowana z:
a)      LO im. Reja w Warszawie (1986 rok).
b)      LO im. Traugutta w Warszawie (1986 rok).
c)      LO im. Batorego w Warszawie (1986 rok).
d)      LO im. Zamoyskiego w Warszawie (1986 rok)

9. Od czerwca 1989 roku:
a)      członkini sztabów wyborczych Komitetów Obywatelskich, ROAD, Unii Demokratycznej, Unii Wolności. W 1994 wystąpiła z Unii Wolności.
b)      członkini sztabów wyborczych Komitetów Obywatelskich, ROAD, Unii Demokratycznej, Unii Wolności. W 1994 wystąpiła z Unii Wolności.
c)      członkini sztabów wyborczych Komitetów Obywatelskich, ROAD, Unii Demokratycznej, Unii Wolności. W 1994 wystąpiła z Unii Wolności.
d)      członkini sztabów wyborczych Komitetów Obywatelskich, ROAD, Unii Demokratycznej, Unii Wolności. W 1994 wystąpiła z Unii Wolności

3. Zainteresowania:

a)      wyprawy wysokogórskie, żeglarstwo, psie zaprzęgi, teatr, literatura.
b)      wyprawy wysokogórskie (Tatry), żeglarstwo, psie zaprzęgi, teatr, literatura.
c)      wyprawy wysokogórskie (Tatry, Alpy), żeglarstwo, psie zaprzęgi, teatr, literatura.
d)      wyprawy wysokogórskie (Tatry, Alpy, Hindukusz), żeglarstwo, psie zaprzęgi, teatr, literatura.

Osoba, która poprawnie odpowie na wszystkie pytania otrzyma cenną nagrodę – fotografię z dedykacją. Dedykacja będzie równie prawdziwa, jak fotografia. A fotografia, jak CV. Z tym, że CV powstało naprawdę… Wesołej zabawy.


czwartek, 1 marca 2012

Czapka o moralności alfonsa

Przysłowia są podobno mądrością narodów, a ich alegoryczna nauka jakże często jest puentą dla życiowych sytuacji. Są skarbnicą porad i wskazówek, a zarazem dowodem, że choć wieki mijają, to my – ludzie wciąż jesteśmy tacy sami. Często więc korzystamy z nich w żywej mowie, spotykamy w literaturze, a nawet znajdujemy w prasie codziennej. Dobrze użyte przysłowie potrafi oddać treść, którą musielibyśmy wyjaśniać w sporym elaboracie. Więcej – dobrze użyte przysłowie, a nawet tylko jego fragment, potrafi być aluzją, filuternym puszczeniem oka i najlepszym komentarzem.
Naczelna, osoba wszak wybitnie jak na nasze skromne warunki wykształcona, też  zna przysłowia, a ich fragmenty mogą Jej czasem posłużyć za tytuł, czym wprawia w popłoch wrogów i pociesza wielbicieli. Wystarczyło tylko wspomnieć, że „Karawana jedzie dalej”, a już blady strach padł na wszystkie psy (w tym i mnie), że Obserwator nadal będzie obserwował. Jednocześnie osoby obawiające się (w tym i ja), że Naczelna mogłaby sama pozbawić się funkcji, doznały ukojenia. Nie ukrywam – „karawan” Naczelnej dostarcza mi sporo satysfakcji i myśl, że mogłaby przestać „jechać” przyprawia mnie o drżenie wargi… Bycie porównaną do jednego z psów, który na Nią szczeka, jest z tych akurat ust komplementem.
 Kłopot z tym konkretnym przysłowiem, a właściwie jego specyficznym użyciem przez Naczelną, jest taki, że karawana nie jedzie. Karawana idzie i tylko idzie. Wcale nie trzeba Kopalińskiego i każdy, kto tylko wie czym jest karawana, natychmiast pomyśli o wielbłądach. Te zaś, jak powszechnie wiadomo, nie mają kółek. Karawana więc idzie zamiast jechać, ale nie czepiajmy się drobiazgów. Naczelna ma przecież doktorat z socjologii, a z „antropologii kultury” jest tylko prostym magisterkiem.
Świątkiem czasów słusznie minionych był niejaki Władysław Gomułka (ps. „Wiesław”), który o literacie J. Szpotańskim (autorze m. in. „Towarzysza Szmaciaka” oraz „Cichych i gęgaczy”) powiedział per „człowiek o moralności alfonsa”. Tenże Gomułka podał wersję przysłowia o karawanie i psie jeszcze ciekawszą, niż nasza Naczelna. Towarzysz Wiesław o krytyce wszelkiej maści Szpotańskich wyraził się jasno i prosto: „Psy szczekają, a karawan jedzie dalej.” Jego twórcze podejście do mądrości narodów nie spotkało się z uznaniem ani towarzyszy, ani wrogów ustroju. Jeżeli porównanie socjalizmu do karawanu dla pierwszych było wprost tragiczne, to dla drugich komiczne. Gdy pierwsi usiłowali rzecz wyciszyć, drudzy wręcz przeciwnie, a za Obsrywatora tamtej epoki uchodziło Radio Wolna Europa. Nie wiem, czy Obserwator jest jeszcze karawaną, czy już karawanem. Naczelna w każdym razie twierdzi, że jedzie.
Wybojami na drodze karawanu są zdarzenia drobne i zupełnie przebrzmiałe. Nikt już nie zagląda na strony, gdzie opadł już kampanijny kurz i smętnie dyndają przedreferendalne pajęczyny. Nawet sama Naczelna – Strażniczka gminnej praworządności pewnie zdążyła już o wszystkim zapomnieć. A szkoda. Czasem warto zerkać do dawnych roczników Obserwatora, by wiedzieć że to w kółko i wciąż ten sam Obsrywator. Warto poczytać od nowa (własne?) komentarze i jeśli nie popukać się we własne czoło, to może przynajmniej po tym pustym łbie podrapać?Zerknijcie, jak to było.
Czy ktoś może pamięta jeszcze teczkę za tysiaka, którą niewywalony przez Naczelną na zbity pysk burmistrz, raczył sobie kupić z podatków Naczelnej? To był pasjonujący tekst, który wywołał lawinę komentarzy. Trzeba uważnego oka i chęci grzebania się w czeluściach wychodka, żeby znaleźć łącznie trzy odsłony tej sprawy, a wszystkie z jedną datą. Naczelna znów pewnie przenosiła jakieś ramki, bo tu komentarzy nie ma. No i słusznie, bo komentarze są teraz pod artykułem w tej wersji. Tak jest - 62 komentarze wiszą pod tym samym artykułem i z tą samą datą. Kogo jednak zbytnio wciągnie czytanie starych komentarzy, ten przeoczy, że pod artykułem ukazała się jakaś "następna", której wcześniej nie było. Najedźmy więc, naciśnijmy sobie... Ach, oczywiście - przecież to jest to sprostowanie... Wszyscy je widzieli, bo Naczelna opublikowała razem z artykułem już 20 grudnia o pół do drugiej w nocy... Z komentarzy zresztą wynika, że wszyscy je tam widzieli.    
To samo jest TU i TU, gdzie komentarze przykleiły się do, nie wiedzieć kiedy, opublikowanego sprostowania. Podobnie jest z pudełkami na kanapki, wybuchowym sylwestrem i podwyżkami, których miało nie być.

           - Nadal mam zamiar patrzeć władzy na ręce - pisze Naczelna w swoim karawanie, a w komentarzu (30) dodaje, że Jej gazeta będzie wychodzić, portal będzie istniał, a zabawni opluwacze nadal będą Ich czytać. I to ostatnie - uważa My - to największa tragedia.
          Fragmentu jakiego przysłowia użyć inteligentnie, aby wynikało z niego, że pies (psy) wciąż powinien szczekać na ten karawan? Wystarczy proste „…czapka gore”, czy może skorzystać z twórczego geniuszu prostoty tow. Gomułki – „czapka o moralności alfonsa”?

Dziękuję, komu się to należy, za wskazanie oszustwa - sama przecież też bym to przeoczyła.